Słońce, Twój kolejny wróg!
Właściwie to nie bezpośrednio nasza życiodajna (jednak) gwiazda jest winna. Ale po kolei. Pech chciał, że ktoś w latach 1980. zauważył, że w atmosferze ubywa ozonu. Co prawda, nad biegunami Ziemi i wokół nich, ale to naprawdę „nieistotny szczegół”. Trzeba było wstrząsnąć naszymi sumieniami i podjąć radykalne działania! Bo „dziura ozonowa” (któż nie zna tego pojęcia?) katastrofalnie rosła. Szybko ustalono winowajców, którymi okazały się freony. Skąd ta panika? Ano warstwa ozonowa przechwytuje szkodliwe dla nas promieniowanie ultrafioletowe, a skoro znika, będziemy cierpieć. Oparzenia, mutacje, nowotwory…Czekał nas najprawdziwszy armagedon. Największy popłoch wywoływało zwiększone ryzyko czerniaka, choć do dziś związek między promieniami UV a tym nowotworem jest niejasny.
No i zaczęło się szaleństwo – kapelusze, okulary przeciwsłoneczne, filtry, unikanie słońca… Towarzyszyła mu moda na light food, żywność, w której nie było ani tłuszczów, ani kalcyferolu. Trzeba przyznać, że niezwykle zręcznie przygotowano nas do masowej suplementacji. Czy to była zaplanowana przez big farmę akcja? Bo chyba nikt nie zaprzeczy, że końcowym efektem musiały zostać niedobory witaminy.
I kto wtedy pamiętał, że Słońce to nasze główne źródło witaminy D, która działa przeciwrakowo?
Kto wie, że osoby z umiarkowaną opalenizną mają o 50% mniejsze ryzyko zachorowania na raka piersi i jelita grubego. I że filtry z kremów przeciwsłonecznych są podejrzewane o wywoływanie nowotworów skóry.
Na marginesie zauważmy: jeśli naukowcy Ci czegoś „zabraniają”, od razu pojawia się w to miejsce cudowny substytut. Tak było i tym razem. Straszyli nas przez kilka lat, żeby nie wychodzić na pełne słońce, bo czerniak tylko czeka, że o udarze i innych przypadłościach nie wspomnę. Posłuchaliśmy i…na kilka dobrych lat odcięliśmy się od naturalnego źródła witaminy. Niewiele później zaczęto nagłaśniać, że jest ona niesłychanie ważna dla naszego zdrowia i właściwie każdy cierpi z powodu niedoboru! Raptem okazało się, że witamina gra kluczową rolę w nowotworach, cukrzycy, poparzeniach, ADHD, covid 19, a nawet zapewnia dobry sen! Przekonują nas o tym artykuły w mediach i agresywna reklama…
Co robimy? Wychodzimy na słońce z powrotem? Nic podobnego! Zmierzamy do apteki po nachalnie reklamowany w mediach suplement! Tyle że on, w przeciwieństwie do promieni słonecznych, trochę kosztuje.
Cui bono?
Ale co z tą dziurą, zapytają niektórzy? Ano ma się coraz gorzej i w ciągu kilkudziesięciu lat zniknie, jak
twierdzą specjaliści…„od straszenia”.
Prawdziwi „spece” nie próżnują. Wzięli na tapetę dwie kolejne witaminy: kwas foliowy i niacynę. Pierwsza występuje wręcz pospolicie, druga – głównie w produktach zwierzęcych. Nigdy dotychczas nie podnoszono problemu ich niedoboru. Nieoczekiwanie nagłośniono, że brak/niedobór obydwu znacznie zwiększa ryzyko uszkodzeń płodu i poronień. Czy w tym przypadku suplementacja ma sens?
W zasadzie jedynym argumentem jest fakt sięgania po praktycznie bezwartościową żywność typu fast-food i coraz bardziej modny wegetarianizm/weganizm. Ale przecież niektóre przyszłe matki z pewnością posłuchają „mądrych” porad.
Witamina C jest dobra na koronawirusa i raka… ale tylko wtedy, gdy mówią o tym „eksperci”

Popatrzmy jeszcze na jeden – szczególnie drażliwy – problem, czyli „laicy” precz od nauki! Chyba wszyscy znamy dr. Jerzego Ziębę i jego „ukryte terapie”. W opinii medycznego establiszmentu to zwykły szarlatan, nieuk, ciemnogrodzianin, szur, foliarz i płaskoziemiec (niepotrzebne skreślić). Otóż ten człowiek śmiał rozpowszechnić tezę, że witamina C pomaga w walce z kowidem. Wyjątkowo bezczelny typ wg prawdziwych autorytetów takich jak Grzesiowski, Horban, Fiałek, Simon, Filipiak, Sutkowski, Szuster-Ciesielska, Pyrć, Cessak i wielu innych. Oczywiście do chóru dołączyła michnikowszczyzna (środowisko GW).
Minęło trochę czasu i… Już wcześniej udowodniono skuteczne działanie askorbinianu w połączeniu ze steroidami i witaminą D w odwracaniu sepsy u krytycznie chorych pacjentów. W przypadku posocznicy gwałtowny wzrost cytokin i gromadzenie się neutrofili w płucach niszczą naczynia włosowate pęcherzyków płucnych. Badania wykazały, że witamina C skutecznie zapobiega temu procesowi.
Podobne zmiany w płucach (burza cytokinowa i zniszczenie naczyń włosowatych) pojawiają się w zakażeniu koronawirusem. W jednym z nowojorskich szpitali podano zakażonym ogromne dawki witaminy C, czerpiąc z doświadczeń lekarzy chińskich. Pacjenci z koronawirusem na oddziale intensywnej terapii natychmiast otrzymali dożylnie 1500 mg witaminy C, a w kolejnych dniach przyjmowali ją 3-4 razy na dobę. Przyniosło to pozytywne efekty. Każda dawka to ponad 16-krotność dziennej dawki witaminy C zalecanej przez National Institutes of Health, która wynosi zaledwie 90 mg dla mężczyzn i 75 mg dla kobiet.
Dr Zięba opisywał również pozytywne przykłady terapii nowotworów z zastosowaniem witaminy C. Spotkał się z ostrym sprzeciwem, bo przecież to „wierutna bzdura”. Tyle, że nie chodziło o podawanie doustne lecz dożylne, bo wtedy jej stężenie we krwi jest 100-500 razy wyższe. Jest to kluczowe dla skutecznego ataku witaminy na komórki rakowe. W szpitalach i klinikach testuje się podawanie witaminy C w przypadku raka trzustki i płuc, wraz ze standardową chemio- lub radioterapią. Badania kliniczne wykazały, że zabieg jest bezpieczny i dobrze tolerowany. Witamina C podawana w dużych ilościach staje się źródłem RFT, które w zdrowych komórkach są skutecznie unieszkodliwiane. Komórki rakowe mają dużo mniejszą zdolność usuwania szkodliwego H2O2 z powodu niedoboru katalazy. I stąd wynika skuteczność witaminy w ich zwalczaniu.
Ale dlaczego o tym pisze jakiś niedouczony Zięba?
Bo takie wypowiedzi to co innego: „Dotychczasowe badania dotyczące suplementacji witaminą C chorych na nowotwory przyniosły kontrowersyjne wyniki i dotyczy to zarówno dożylnej formy podania, jak i suplementacji doustnej. Niektóre z nich donoszą o znaczącym efekcie terapeutycznym, inne temu zaprzeczają. Pacjenci, bardzo często opierając się na doniesieniach mających niewiele wspólnego z nauką, leczą się dużymi dawkami witaminy C” twierdzi prof. Oliński z UMK.
Przyjęto – kontynuuje Profesor – hipotezę, że działanie witaminy może zależeć od skuteczności jej transportu do komórki. Podjęte badania pozwolą odpowiedzieć na pytanie, czy istnieje związek między poziomem witaminy we krwi, komórkach prostaty i limfocytach B oraz czy przekłada się on na zmianę poziomu epigenetycznych modyfikacji DNA, co może być związane z jej działaniem przeciwnowotworowym. Do wyjaśnienia pozostaje nadal to, dlaczego jedni pacjenci pozytywnie reagują na suplementację witaminą C, a inni nie. U osób z niedoborem witaminy C, w celu osiągnięcia we krwi odpowiedniego stężenia askorbinianu, jego dobowa dawka powinna wynosić około 500 mg. W związku z tym w badaniach pacjenci otrzymywać będą witaminę doustnie w dawce 500 mg/24h przez okres 1 roku. Skoro tak, to dlaczego w poprzednim akapicie mówi o doniesieniach mających niewiele wspólnego z nauką?

I teraz baaaardzo naukowo. Badania pokazały, że chorzy mają znacząco niższy poziom witaminy C. A może ona regulować epigenom (chemiczne modyfikacje DNA i histonów decydujące o funkcjach chromatyny). Niski poziom modyfikacji epigenetycznych w komórkach raka może być jedną z przyczyn nowotworzenia. Doustna suplementacja może więc pomóc chorym (przez przywrócenie wyjściowego poziomu tych modyfikacji). Głównym celem projektu jest zbadanie, czy sugerowane przeciwnowotworowe działanie witaminy C w przypadku guzów litych i nowotworów krwi jest związane z jej modulującym wpływem na poziom modyfikacji epigenetycznych w DNA leukocytów i tkanek patologicznie zmienionych. Chcielibyśmy również dowiedzieć się, czy doustna suplementacja ma związek ze skutecznością stosowanej terapii oraz czy istnieje związek między poziomem witaminy C we krwi i tkankach a poziomem epigenetycznych modyfikacji w DNA przed i po suplementacji – twierdzi kierownik projektu.
Można? Można! Więc zapytam po raz ostatni: z jakiego powodu „zmieszano z błotem” dr. Ziębę, który od dawna wyrażał się o witaminie bardzo pozytywnie??? Moja odpowiedź brzmi: bo trzeba to opisać niezrozumiałym dla większości językiem i potwierdzić (za ogromną kasę) to, co jest powszechnie znane. Ale po drodze koniecznie wyśmiać „laików”.
p.s. a tak na marginesie – ile żenujących wypowiedzi „wybitnych” ekspertów od koronawirusa można wyśmiać? czy ktoś to już zrobił? czy ktoś te głupoty publicznie wytknął? Kiedyś zajmiemy się tym szerzej.

Dodaj komentarz