Dziś przypomnienie moich potyczek z biologią sprzed ponad 40 lat. Byłem wtedy młodym asystentem borykającym się z tajemnicami parazytologii i nie tylko…
Prymitywny, doskonały, skomplikowany – co oznaczają te określenia w biologii? Stosuje się je powszechnie w odniesieniu do wytworów ludzkiej działalności. Ale czy tak można i należy mówić o organizmach? Skoro we współczesnym świecie żyją obok siebie i człowiek, i wróbel, i żaba, i ameba czy nie oznacza to nic innego jak tylko to, że wszystkie są tak samo dobrze przystosowane i równie dobrze radzą sobie z wymaganiami środowiska? Są zatem na swój sposób doskonałe. W każdym bądź razie, jeśli za kryterium przyjąć „przystosowawczość”, w żadnym wypadku nie należy mówić o różnicach i przewagach. Bo przecież wszystkie współcześnie żyjące gatunki są szczytowymi osiągnięciami (w danym momencie) ewolucji! Jeśli szukać różnic, to tylko w liczbie sposobów rozwiązywania problemów, w stopniu ich skomplikowania. „Jakościowych” (w sensie jakości przystosowania) nie widać.
Lublin, 18 stycznia 1981 r.
Koncepcja „ciągłości” przyrody doskonale tłumaczy problemy z definiowaniem gatunków. Można by rzec, że nie same „gatunki” żyją na tym świecie! Mamy przecież dużo „form przejściowych”, które tyle krwi napsuły (i napsują) systematykom. A już dawno wypadało po prostu z tym się zgodzić. Ciągłość, a zarazem różnorodność, świata żywego nie pozwala na uproszczenia, do których człowiek był zawsze skłonny (zgubiło go to wielokrotnie i mimo to nie nigdy wyciągał żadnych wniosków!). Popatrzmy na zmieniającą się nieustannie taksonomię i nieustanne próby porządkowania świata zwierzęcego i nie tylko.
I jeszcze jedno, chyba ważniejsze. Czy stać nas na poznanie absolutnie wszystkich tajemnic życia? Moim zdaniem nie. Ale złudne nadzieje są dostatecznie silnym motorem poczynań, dokonań i osiągnięć człowieka. Odkrywamy zatem to, co leży w zasięgu naszych możliwości, będąc najczęściej nieświadomym naszej niemocy.
Jesteśmy bardzo ograniczeni. Albo mamy niedoskonałe metody, albo nie możemy ich w konkretnej sytuacji stosować, albo nie mamy ich wcale. Czy wyjściem jest zwykła obserwacja? Obserwacja natury, bez zakłóceń i ingerencji w rzeczywistość. I umiejętność jej prowadzenia? Jest nieoceniona, mimo, że badacze nadali jej zbyt niską rangę. Tymczasem im bardziej wyszukany eksperyment, tym mniejszy fragment rzeczywistości obejmuje i mniej danych nam dostarcza. A to prosta droga do redukcjonizmu i chaosu blokującego stworzenie właściwego obrazu świata.
Lublin, 27 stycznia 1981 r.
Co to jest ochrona przyrody i środowiska? Działanie czy nauka? I jeśli już ochrona przyrody jest swoistą, określoną i celową działalnością człowieka, rozpatrzmy sensowność nazwy.
Ochrona – przed czym? Przed samym sobą? Jeszcze raz: człowiek chroni przyrodę przed samym sobą. Tak to należy rozumieć? Co najmniej dziwne! „Szczytny” i „wzniosły” ruch – ruch ochrony przyrody, środowiska – sprowadza się do śmiesznej, w gruncie rzeczy, sprawy – zakazania sobie i innym ludziom szkodzenia przyrodzie.
Jednak chyba nie tu tkwi sedno sprawy! Nam nie chodzi wcale o obronę przyrody sensu stricto! Chodzi nam o nas samych! Wiemy, że przekroczenie pewnej granicy obróci się przeciwko nam! To nie uchroniło nas od sytuacji, w których ludzkość wielokrotnie doświadczała skutków przekroczenia tego „progu rozsądku”.
Gdzie jest granica między „naturalnym” a „odkształconym” i „sztucznym” w odniesieniu do krajobrazu? Czyżby człowiek był intruzem, natrętem i sztucznie wprowadzonym elementem? Na to wygląda, gdy rozpatrujemy definicję „biocenozy naturalnej” jako tworu nietkniętego ręką człowieka. Nie widzimy nas samych w świecie istot żywych! Jeśli człowiek nie był, nie widział, to jest to obszar naturalny. Gdy był i zostawił ślady swej działalności, jest to już krajobraz zmieniony.
A gdy gdzieś osiedli się rodzina bobrów i budując żeremie, tworzy rozlewisko, to co to jest? Przecież to wręcz rewolucyjna zmiana siedliska! I towarzyszy temu cierpienie milionów stworzeń, ze śmiercią włącznie! Choć jest jednocześnie szansą na pojawienie się innych. Czym to różni się od działalności osadnika karczującego kawałek puszczy? Budującego dom, uprawiającego nowo powstałe pola? Z punktu widzenia gatunku jako jednostki biologicznej, z punktu widzenia jego potrzeb te zjawiska są identyczne. Tyle, że człowiek zdaje sobie sprawę, z tego co robi. I to jest jedyna różnica. Ale czy na pewno różnica? Tyle mamy danych o świadomości i inteligencji zwierząt…No i praktycznie wszystkie zmiany, jakich dokonujemy w środowisku, są koniecznością! Przecież zwykle nie robimy tego dlatego, że by środowisku zaszkodzić!
Przyjrzyjmy się dewastacji siedliska przez kolonię czapli siwych czy kormoranów. Dla nas jest to naturalne i nie robimy z tego problemu. Przyroda rządzi się własnymi prawami. Ale czy nasze prawa nie są prawami przyrody, skoro sami jesteśmy tylko jej cząstką?
Kim jest człowiek, skoro takich rzeczy robić nie może? On sobie zdaje sprawę z tego, że zmienia. I powinien sobie zdawać sprawę z tego, że to jest szkodliwe? Ale co to znaczy szkodliwe? Od zdawania sobie sprawy do nieszkodzenia daleka droga! Czasem nie do przejścia! Człowiek, tak jak wspomniany bóbr, przekształca środowisko by zaspokoić swe potrzeby. Żyje w określonej biocenozie, tworzy określone związki, czyni nieuniknione szkody obiektywne. Czy nie podlega zatem określonym mechanizmom regulacyjnym? Bóbr na pewno tak, a my? Faktem jest, że nasz gatunek z racji specyficznych cech jest w stanie w niesłychanie szybkim tempie zmieniać i eksploatować różne elementy środowiska. Czy czuwają nad tym mechanizmy regulacyjne? Czy istnieje jakieś sprzężenie zwrotne? Czy tak uwarunkowana eksplozja populacyjna człowieka trafia na skuteczne hamulce? Czy one istnieją? Na pewno tak. I to każdego z nas powinno zaniepokoić, zastanowić, pobudzić do refleksji. Nigdy nie staniemy ponad prawami przyrody. Zawsze będziemy im tylko podlegać.
Naturalny krajobraz to taki, gdzie (mimo wielu zmian odnośnie różnych jego elementów) wszystko jeszcze sprzyja gatunkowi będącemu przyczyną największych zmian. I nie tylko człowiek jest w stanie doprowadzić do zmian nieodwracalnych, do zupełnego rozregulowania homeostazy ekosystemów i biocenoz (w końcu to kwestia sukcesji, która działa niezależnie od naszej obecności!). Znamy przykłady innych gatunków odpowiedzialnych za klęski ekologiczne. Faktem jest natomiast, że człowiek robi to najczęściej.
Ochrona środowiska, ochrona przyrody rozpoczyna się z chwilą, w której zmiany siedlisk pod wpływem działalności człowieka wpływają ujemnie na niego samego. Dopóki zjawisko to nie występuje, dopóty możemy mówić o naturalnej przyrodzie z człowiekiem jako jednym z jej wielu elementów. Taki punkt widzenia wydaje się bardziej naturalny niż dotychczasowe.
Skoro już żyjemy na Ziemi, będąc jednym z gatunków, uważajmy to za zjawisko normalne, sterowane w taki sam sposób, jak pozostałe elementy przyrody. Nie brońmy przyrody przed jednym z jej naturalnych elementów – człowiekiem.
Idea zachowania „naturalnych” zakątków jest niewątpliwie słuszna, gdyż nie wszędzie powinniśmy „włazić”. Zostawmy trochę miejsca innym. Popatrzmy, jak przyroda daje sobie radę i wykorzystajmy to dla odzyskania równowagi na obszarach, gdzie już została ona stracona. Popatrzmy i uczmy się, by w przyszłości nie popełniać błędów. Ale nie separujmy się od przyrody!
Człowiek, jak każdy inny gatunek, ma także wpływ na rozwój i liczebność pozostałych. Jest to rzecz oczywista. Sens tkwi w tym, że wszystko musi się odbywać w granicach rozsądku, których zakres jest wyznaczany przez nas samych. Bowiem gdy wkracza sama przyroda, zwykle jest już za późno dla nas samych. Zresztą nasza świadomość to też jeden z mechanizmów regulacji przyrodniczej! A więc gorzej, gdy włączą się inne mechanizmy, te niezależne od nas. Bo w tej „naturalnej przyrodzie” jakoś wszystko gra, a tam, gdzie tylko pojawi się człowiek, regulacja zaczyna szwankować. I tu jest problem. Jakie działania podjąć, by człowiek nie wywołał swoją działalnością takiego efektu, który od razu wymaga wdrożenia tzw. ochrony przyrody.
Ochrona bierze się zatem z nieumiejętności działania człowieka, który nie tyle szkodzi przyrodzie, co samemu sobie. Bo przyroda wróci do równowagi (choćby za przysłowiowy milion lat), ale my możemy już tego nie zobaczyć.
Stąd też ta chęć „podpatrywania obrazów”, gdzie człowiek jeszcze „swoich pędzli” nie używał. Jak to się dzieje, że tam wszystko tak pięknie wygląda? Niestety, jak dotychczas, to podpatrywanie nikłe przynosi efekty.
Lublin, 28 stycznia 1981 r.

Dodaj komentarz