Czy „hipercholesterolową” hipotezę miażdżycy „wymyślono” i upowszechniono tylko dlatego, by zdemonizować tłuszcze zwierzęce i wprowadzić do diety tanie oleje roślinne i margaryny?
Jej podstawy sformułował w latach 1950. Ancel Keys, opierając się wybiórczo na wynikach badań z 7 krajów (choć miał dane jeszcze z 15 innych). Jednak dopiero w 1984 r. w USA na konferencji pn. National Cholesterol Consensus zadecydowano, że cholesterol będzie „największym wrogiem serca”. Tyle tylko, że w raporcie końcowym nie znalazł się na to ani jeden dowód naukowy! Historyk medyczny Charles T. McGee nazwał go zbiorem najdziwaczniejszych uchwał, jakie kiedykolwiek podjęto w medycynie. Czy mamy do czynienia z największym kłamstwem w jej historii??? Łatwiej okłamać niż przekonać, że się jest okłamywanym! I od tej pory sięgamy, oczywiście w trosce o zdrowie, po tanie oleje roślinne i sztuczne izomery trans (margaryny).
Ale to tylko jedna strona medalu. Przecież mamy we krwi ten cholerny cholesterol, który trzeba zwalczać za wszelką cenę. Pod koniec lat 1980. pojawiają się więc na rynku jego prawdziwe „pogromczynie” – statyny. Stają się one jednymi z najczęściej przepisywanych i najbardziej opłacalnych w historii medycyny leków!
Business as usual? Czy ktoś pomyślał, że tu chodzi o nasze zdrowie?
popatrzmy więc na „obowiązującą” teorię miażdżycy…
Jeszcze pod koniec lat 1990. uważano, że miażdżyca to problem „hydrauliczny”, a jej główną przyczyną są błędy w diecie (oczywiście zbyt dużo tłuszczów). Na ścianie tętnicy narasta stopniowo złóg tłuszczowy (blaszka miażdżycowa), który w końcu zamyka jej światło, blokując przepływ krwi. Gdy zmiany dotyczą mięśnia sercowego mamy zawał serca, gdy mózgu – udar niedokrwienny. Jednak coraz więcej obserwacji nie bardzo pasowało do takiego tłumaczenia.
Okazało się, że zmiany rozwijają się nie na ścianie, lecz w środku tętnicy. Stosunkowo niewiele złogów rozrasta się do tego stopnia, że zwęża światło naczynia (stenoza), a większość ataków serca i sporo udarów jest spowodowanych nagłym pęknięciem stosunkowo małej blaszki, wskutek czego powstaje zakrzep blokujący przepływ krwi.
Wykazano, że na wszystkich etapach zmian miażdżycowych kluczową rolę odgrywa proces zapalny. Ale głównego winnego…nie zmieniono. Uznano, że decydującą rolę odgrywają LDL (tzw. zły cholesterol). Gdy są „w normie”, nie powodują żadnych nieprawidłowości. W przypadku nadmiaru, część przenika do ściany naczynia i zostaje w niej uwięziona. Wchodzące w ich skład lipidy ulegają utlenieniu, zaś białka – glikozylacji. Komórki naczynia rozpoznają to jako zagrożenie i „wzywają” na pomoc – wydzielając cytokiny – komórki układu odpornościowego.
Przybyłe monocyty przekształcają się w makrofagi, które wchłaniają zmienione cząstki LDL, stając się tzw. komórkami piankowatymi. Wraz z pojawiającymi się limfocytami T tworzą „plamki tłuszczowe” będące prekursorami blaszek miażdżycowych. Makrofagi, komórki nabłonka i miocyty wydzielają substancje pobudzające komórki mięśni gładkich do podziałów i wytwarzania istoty międzykomórkowej, co prowadzi do powstania włóknistej powłoki („czapeczki”) pokrywającej pierwotną zmianę miażdżycową. Pod nią pojawia się martwiczy rdzeń lipidowy powstały z obumierających komórek piankowych.
Przez większość czasu blaszki rozrastają się obwodowo. Zapewnia to na długo swobodny przepływ krwi. Gdy blaszka zaczyna wrastać do światła naczynia, czasem (15% przypadków) powoduje stenozę i upośledzenie ukrwienia (do całkowitej blokady przepływu krwi).
Zawał jest skutkiem pęknięcia czapeczki pokrywającej blaszkę miażdżycową i powstania w tym miejscu skrzepu. Przyczynia się do tego działalność makrofagów wydzielających kolagenazę hamującą wytwarzanie kolagenu. Wśród czynników ryzyka są także glukoza, palenie tytoniu, herpeswirusy, Chlamydia pneumoniae, homocysteina, RFT, niewłaściwa dieta i siedzący tryb życia.
Jednak, choć u wielu zawałowców „wszystko jest w normie”, głównym winowajcą pozostał „zły cholesterol”, który wnika do ścian tętnic, utlenia się i powoduje kaskadę zmian.
Czy ktoś wie, że już w lutym 2015 r. Departament Zdrowia i Opieki Społecznej USA opublikował nowe wytyczne żywieniowe? A w tym bardzo ważnym raporcie, choć dopiero na 91 stronie (!), pojawia się stwierdzenie: Cholesterol nie jest substancją, która powinna wzbudzać niepokój, nawet przy nadmiernej konsumpcji”. Drobnym druczkiem, jak w Shreku? Jak trudno jest uznać – po kilkudziesięciu latach „walki” – że cholesterol nie jest tak naprawdę żadnym problemem!
Również „nasz” Instytut Żywności i Żywienia w „Normach żywienia dla populacji polskiej” (i to już w 2012 r.) stwierdził, że nie trzeba ustalać normy spożycia cholesterolu, ale należy uważać na produkty z dużą zawartością nasyconych kwasów tłuszczowych oraz ograniczać ilość cukru i soli w diecie.
Efekty? Żadne! Przytłaczająca większość kardiologów, że o reklamach w tv nie wspomnę, nadal koncentruje się wyłącznie na szkodliwości „złego cholesterolu” i każe robić wszystko, by utrzymać go „w normie”. Tym bardziej, że są zakusy by ją…bardziej wyśrubować (przebąkuje się o 180 mg/dl). I nikogo nie obchodzi, że to nie przyniesie sercu ŻADNYCH korzyści. Natomiast szkody jak najbardziej!
konsekwencje mitu, czyli jak zapobiegać miażdżycy?
Jak pamiętamy w medycynie przyjęto, że poziom cholesterolu we krwi >200 mg/dl jest zagrożeniem dla zdrowia i życia. I to stwierdzenie stało się głównym wyznacznikiem postępowania w diagnostyce i profilaktyce chorób serca przez kilkadziesiąt lat. Badanie profilu lipidowego stało się normą, a na „dobrym i złym cholesterolu” znają się wszyscy. Jaja, masło i czerwone mięso, że o innych nie wspomnę, uznano za groźne dla zdrowia, a dodatkowo miliony ludzi „zmuszono” do stosowania statyn dożywotnio. Najwybitniejsi „znawcy” zasugerowali nawet, by automatycznie przepisywać je wszystkim po 50. roku życia lub… dodawać do wody w kranie. Ale żołądka nie oszukasz…
więc – w odpowiedzi na wezwanie „fachowców” – na nasze stoły i półki sklepowe „wyłożono”:
light food – jej kaloryczność jest „obniżana” przez eliminację tłuszczów, ale często jest to zrekompensowane węglowodanami (te zaś niekiedy są zastępowane szkodliwymi słodzikami); znajdziemy w niej składniki, których nie ma w naturalnej żywności; i już nic nieznaczącym szczegółem było, że produktów light nie powinny spożywać dzieci, kobiety w ciąży i karmiące, ludzie starsi, alergicy i osoby z „wrażliwym” przewodem pokarmowym (alergie i biegunki);
fast food – w składzie składniki wysokokaloryczne, sztuczne barwniki, konserwanty i inne środki chemiczne, zaś opakowania zawierają oporne na olej perfluorowane związki alifatyczne (PFAS), które są dysruptorami endokrynnymi (zaburzenia hormonalne, z płciowymi włącznie); tylko w USA obrót wynosi 160 mld rocznie;
junk food – tzw. śmieciowe jedzenie (w tym słodycze, pieczywo, lody, słone przekąski i napoje bezalkoholowe), które nie ma żadnej (lub niewielką) wartości odżywczej (mało lub w ogóle białka, brak witamin i minerałów), ale zawiera dużo „pustych” kalorii, soli i szkodliwych tłuszczów.
Podstawowy dogmat kardiologii brzmi : miażdżyca to efekt nagromadzenia cholesterolu w ścianach tętnic, mierz jego poziom we krwi i – gdy jest podwyższony – za wszelką cenę go obniżaj.
I mamy efekty…
Nadmiar węglowodanów w diecie stał się głównym czynnikiem ryzyka chorób układu krążenia, cukrzycy typu 2, demencji czy otyłości (pamiętacie świnkę z pierwszej notki?). Zastąpienie masła margaryną z kwasami tłuszczowymi trans, podwoiło ryzyko zawału serca, a pełnotłustego, świeżego mleka produktami odtłuszczonymi – chorób neurodegeneracyjnych. Skokowy wzrost spożycia olejów roślinnych bogatych w kwasy omega-6 (sojowy, słonecznikowy, kukurydziany) podniósł ryzyko stresu oksydacyjnego i stanów zapalnych oraz – w konsekwencji – miażdżycy. Pojawiają się także nadpobudliwość oraz problemy z zachowaniem i zaburzenia emocjonalne.
Bezpośrednia walka z cholesterolem prowadzi natomiast do spadku jego stężenia we krwi, co znacznie nasila insulinooporność (przypominam, że to cholesterol „otwiera kanały” dla glukozy) i sprzyja chorobom nowotworowym.
jak leczyć, jeśli „zalecana dieta” zawodzi?
W zaawansowanej miażdżycy jest konieczny zabieg (by-pass), który pozwala obejść problem stenozy (o ile występuje). Jest on niezwykle obciążający i powinien być ostatecznością, ale może uratować życie w nagłym przypadku. Podobnie wygląda sytuacja w przypadku angioplastyki (od lat 1970.) i stentów (od ok. 1980 r.). Zdiagnozowany odpowiednio wcześnie zawał serca leczy się chirurgicznie (angioplastyka) i farmakologicznie (statyny, leki przeciwzakrzepowe, β-blokery i inhibitory konwertazy angiotensyny).
Wiele ataków serca pojawia się zupełnie niespodziewanie, bez poprzedzających zawał dolegliwości (brak stenozy). Dlatego też koronaroplastyka balonowa, stenty i bajpasy nie zapobiegają kolejnym zawałom, tym bardziej, że zastosowana terapia może dodatkowo wywołać silną reakcję zapalną.
W terapii pewne znaczenie mają leki przeciwzapalne, np. kwas acetylosalicylowy (grozi udarami!) czy ibuprofen (może prowadzić do bezpłodności).
efekty farmakoterapii…
Wykazano, że osoby w wieku >70 lat nie osiągają żadnych korzyści ze stosowania statyn. Obniżają one cholesterol, ale nie przeciwdziałają atakom serca, udarom mózgu i zawałom. Wywołują natomiast liczne i poważne skutki uboczne. Spadek krzepliwości krwi zwiększa ryzyko krwawienia związanego z miażdżycą (40% udarów z powodu krwotoku). Leki przeciwzakrzepowe nie są więc rozwiązaniem pomagającym uniknąć udarów. Można je stosować w nagłych przypadkach lub po zabiegu chirurgicznym. Ich długotrwałe zażywanie sprzyja powstawaniu wrzodów żołądka. Trzeba więc przyjmować inhibitory pompy protonowej, co z kolei utrudnia trawienie. Po likwidacji stenozy, aż w 25-40% przypadków po około 1/2 roku naczynie zwęża się ponownie (restenoza).
Aż się nie chce wierzyć, że to wszystko „dla dobra pacjenta”! Co nam zostaje? Ano naprawdę właściwa dieta i regularne ćwiczenia fizyczne. A warto o serce walczyć – przez 80 lat życia bije ono 3 mld razy!
Niewątpliwie najbardziej kontrowersyjną rzeczą w terapii „hipercholesterolemii” są statyny. I to im poświęcimy następną notkę…

Dodaj komentarz