…tym bardziej, że w nauce, a więc i tej dziedzinie, nadal niepodzielnie króluje redukcjonizm. A on sprowadza się zwykle do oceny wybranych, pojedynczych czynników, które mogą mieć „decydujący” wpływ i pozwolą rozwiązać problem. Tyle, że to jest nader naiwne podejście, które wzbogaca naszą wiedzę, ale nie przynosi żadnego przełomu, choć co i rusz o takowym słyszymy.
A więc jeszcze garść przykładów. Oto okazało się, że zagęszczacze i stabilizatory dodawane do żywności mogą w istotnym stopniu przyczynić się do nadwagi. W USA przyjrzano się E466 (karboksymetylocelulozie) i E433 (polisorbat 80, pochodna sorbitolu). Podawano je myszom, u których pojawiły się stany zapalne i hiperglikemia, a w efekcie zaczęły tyć. Wyciągnięto wniosek, że związki te działają poprzez zmiany składu bakterii jelitowych.
O bateriach już pisałem, więc to tylko kolejny dowód, że nasz mikrobiom ma wiele do powiedzenia. Następny jest o wiele poważniejszy. Chyba wszyscy wiemy, o czym przekonuje choćby sama nazwa, że antybiotyki zakłócają mikroflorę jelita. Nic dziwnego, że zaczęto im się przyglądać także w kontekście otyłości. I otrzymane wyniki były wielce niepokojące. Ustalono, że myszy otrzymujące niewielkie dawki leków, ważyły dwa razy więcej i odkładały więcej tkanki tłuszczowej. Zwierzętom nie pomagała nawet „właściwa” dieta.
Podobne wyniki uzyskano w badaniach na 12000 dzieci. U dziecka do 5. miesiąca życia, które musi być leczone antybiotykiem, ryzyko otyłości w wieku dorosłym jest wyższe o 19%. Jeśli terapia przypada na okres między 6. a 11. miesiącem życia, ryzyko jest wyższe o 14%. Gdy dziecko przed osiągnięciem 2. roku otrzymuje antybiotyki co najmniej 4-krotnie, wzrasta ono aż o 29%! Nie muszę dodawać, że zjawisko jest powszechniejsze, gdyż antybiotyki można wykryć choćby w mięsie i mleku, gdzie wykazano także obecność leków przeciwbólowych i hormonów.
Antybiotyki to zwykle smutna konieczność – zdrowie dziecka jest najważniejsze. Ale kosmetyki i nadwaga? Tu też nie mamy najlepszych wieści. Jeśli kobieta w ciąży stosuje kosmetyki zawierające parabeny (konserwanty), może to zwiększać ryzyko nadwagi u dzieci. Najbardziej szkodliwe są kosmetyki, które dłuższy czas pozostają na skórze – kremy, mleczka czy balsamy do ciała.
Początkowo naukowcy odkryli związek między obecnością parabenów w moczu kobiet a nadwagą ich potomstwa, zwłaszcza dziewczynek, do momentu ich ósmych urodzin.
Bardziej szczegółowych informacji dostarczyły doświadczenia prowadzone na myszach. Żeńskie potomstwo samic, które wchłonęły te związki przez skórę, więcej jadło i przybierało na wadze. U młodych myszy wykazano mniejszą produkcję proopiomelanokortyny (POMC) – substancji regulującej uczucie sytości (jest ona także prekursorem ACTH i MSH). Z analizy wynika, że odpowiadała za to wywołana przez parabeny zmiana epigenetyczna aktywności genu POMC.
Mając na uwadze dobro swoich dzieci, kobiety w ciąży i karmiące nie powinny używać produktów zawierających parabeny – zalecają naukowcy. Oczywiście w sieci jest mnóstwo „achów” i „ochów” nt. ich nieszkodliwości, ale lepiej dmuchać na zimne. Nie pierwszy to i nie ostatni przykład, wspomnę tylko o „nieszkodliwości” randapu i „ratującej miliony” szczepionce na koronawirusa.
I tak można bardzo długo. A przecież istnieją jeszcze NAWYKI ŻYWIENIOWE, które kształtują się pod wpływem edukacji, środowisk naukowych i lobby producentów żywności. Nasze wyobrażenie o „zdrowym odżywianiu” jest tylko wypadkową ich działań. Kto ma rację?
Tak doszliśmy do najbardziej wrażliwego tematu: jakości i wiarygodności badań.
Dopiero od niedawna endokrynologia, neurologia i genetyka rozszyfrowują mechanizmy odpowiedzialne za otyłość, której podłoże jest niezwykle skomplikowane. Naukowe podstawy optymalizacji diety są nadal mniej niż skromne. Generalnie badania w dziedzinie dietetyki są bardzo trudne. Większość z nich opiera się na śledzeniu reakcji organizmu na konkretną substancję w diecie i analizie jej wpływu na zdrowie. To się sprawdza w niewielu przypadkach. Naprawdę źle to wygląda, gdy interesuje nas dietetyczne podłoże chorób przewlekłych. Tu pojedynczy składnik diety zmienia ryzyko zachorowania w zbyt małym stopniu, by ten wpływ można było jednoznacznie ocenić.
Nie sprzyja temu także brak przestrzegania przez ochotników rygorów narzuconych w eksperymencie. Na dodatek, wyniki badań – często niejednoznaczne – są różnie interpretowane.
Głoszone podczas ostatniej „pandemii” jedynie słuszne „prawdy naukowe” uświadomilo setkom milionów z nas rangę problemu. Ale to temat na kolejne notki…
Dziś jeszcze mało optymistyczna refleksja. A może mamy do czynienia po prostu z nierozwiązywalnym problemem?
Fiasko diet i terapii?
Nadal nie znamy skutecznej metody odchudzania, a leczenie farmakologiczne jest mało efektywne.
Tym niemniej bogate społeczeństwa opanowało szaleństwo diety wynikające z przekonania, że człowiek musi mieć naukowo opracowany jadłospis, bo stracił (!) umiejętność naturalnego wybierania tego, co jest dla niego zdrowe. W 2004 r. „jakąś” dietę stosowało 71 mln Amerykanów, co kosztowało ich 46 000 000 000 $. W przypadku wielu osób była ona nie tylko nieefektywna, ale przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Nawet specjaliści nie mają pewności, z czego powinna składać się nasza dieta. A porady żywieniowe niekiedy wręcz dezorientują.
Przykłady pierwsze z brzegu:
- żywność ekologiczna – nie wiemy, czy przynosi wymierne korzyści;
- nabiał – jest głównym źródłem wapnia. Takie składniki mleka jak Mg, K, witamina D i laktoza sprzyjają uwapnieniu kości, ale białka, sód i fosfor nasilają utratę wapnia. Moc kości zależy więc nie od podaży wapnia, lecz całokształtu diety i nawyków żywieniowych. Co ciekawe, osteoporoza atakuje najczęściej w krajach, w których spożywa się najwięcej produktów mlecznych;
- ryby morskie – kumulują się w nich różne toksyny, w tym rtęć! To studzi nasz entuzjazm wobec występujących w ich ciałach kwasów omega-3, które zmniejszają ryzyko wystąpienia chorób serca.
Nic dziwnego, że najprostsze zalecenia wydają się być najlepsze:
- jeść mniejsze porcje,
- unikać przekąsek i jedzenia śmieciowego (junk food),
- polubić owoce, warzywa i produkty pełnoziarniste (żywność nieprzetworzona to nie tylko problem dodatków, to także długość czasu, jaki mija od pozyskania do zjedzenia; rośliny zerwane pozostają w stresie (trochę dziwne, prawda? ale ostatnio zaczynamy patrzeć na rośliny zupełnie inaczej; żeby tylko nie podchwycili tego zbyt szybko weganie i wegetarianie, bo wtedy naprawdę zostanie nam tylko bretarianizm) i same zużywają wtedy różne substancje, np. wit. C),
- więcej się ruszać.
Inne, bardziej szczegółowe, nie mają większego znaczenia!!!
No i? Ano póki co, na początku XXI w. odsetek ludzi otyłych zrównał się z odsetkiem niedożywionych. Obecnie otyli (1,3 mld) już przeważają. Grubi, ale sprawni – fat-but-fit???
Synteza nowych leków, które będą bezpieczne przy długim stosowaniu, nie jest prosta, ponieważ elementy układów regulujących gospodarkę energetyczną są zaangażowane także w inne ważne procesy życiowe zachodzące w mózgu i pozostałych narządach (zwiększa to ryzyko efektów ubocznych, np. myśli samobójczych).
W przyszłości skuteczne leczenie otyłości będzie polegało na stosowaniu wielu, indywidualnie zestawianych, leków działających na różne szlaki metaboliczne. Ach, ta wieczna naiwność!
Obecnie najlepszym orężem w walce z otyłością może być zastosowanie technik, które okazały się skuteczne w leczeniu… autyzmu, jąkania i alkoholizmu. Zdecyduje psychologia…??? Popatrzmy jeszcze na to…
Może wystarczy tylko dwa dni w tygodniu?

Przestrzeganie ścisłej diety przez zaledwie dwa dni w tygodniu jest dużo bardziej efektywną metodą zrzucania wagi niż nieustanne liczenie kalorii. Wykazano, że kobiety, które odżywiały się warzywami, owocami i chudym mięsem przez dwa dni, a przez pozostałe pięć jadły tyle, ile chciały, traciły na wadze prawie dwa razy więcej niż ich koleżanki na permanentnej diecie.
W badaniu przeprowadzonym przez University Hospital in South Manchester wzięło udział 115 kobiet podzielonych na trzy grupy (w każdej zalecono przestrzeganie innej diety).
W grupie I uczestniczki miały przez dwa dni w tygodniu ograniczać liczbę dostarczanych kalorii do 650 kcal dziennie i wyeliminować z menu główne źródła węglowodanów (makaron, pieczywo, słodycze) i pokarmy o dużej zawartości tłuszczu. Przez resztę tygodnia mogły jeść do woli, chociaż zachęcano je do wybierania raczej zdrowych produktów żywnościowych.
Kobiety z grupy II również przez dwa dni w tygodniu miały przestrzegać niskowęglowodanowej diety, ale nie wyznaczono im żadnego górnego limitu kalorycznego tak jak paniom z pierwszej grupy. Przez pozostałe pięć dni kobiety także mogły jeść do woli.
Trzeciej grupie polecono przestrzeganie standardowej diety opartej na spożywaniu 1500 kcal każdego dnia oraz unikaniu alkoholu i pokarmów zawierających duże ilości tłuszczu.
W ciągu 3 miesięcy kobiety przestrzegające dwudniowej diety (pierwsze dwie grupy) schudły średnio 4 kg, zaś te na nieustannej diecie mogły się pochwalić wagą zaledwie o 2.4 kg mniejszą!
Skąd się wziął taki efekt?
Psycholodzy już od jakiegoś czasu badają, co tak naprawdę ma wpływ na podejmowanie przez ludzi służących im zmian. Okazuje się, że nie zawsze nakazy i zakazy są najbardziej efektywnym sposobem na wprowadzenie zmian w zachowaniu. Czasem najbardziej użyteczna okazuje się świadomość, że mamy wolną rękę i to my, a nie lekarze, rodzina czy inne osoby z zewnątrz, jesteśmy inicjatorami danej czynności, my mamy nad nią kontrolę i ustalamy zasady.
Kobiety na dwudniowej diecie najczęściej nie zaprzestawały przestrzegania zasad zdrowego odżywiania w pozostałych dniach tygodnia, kiedy nie podlegały narzuconym z góry ograniczeniom. Po prostu naturalnie i z własnej woli jadły mniej. Pomocne przy podejmowaniu postanowień okazuje się przeświadczenie, że mamy wszelkie kompetencje, aby wprowadzić w życie podjęte decyzje i w nich wytrwać mimo ewentualnych wpadek.
A jeśli otyłość to rozdmuchany problem, czyli zmowa kapitału? To może być naprawdę mroczna historia…O tym już w następnej notce.

Dodaj komentarz