nauka w pułapce redukcjonizmu

W nauce chodzi w istocie o odpowiedzi na trzy pytania: CO, JAK i DLACZEGO? W pierwszym przypadku zgromadziliśmy nieprawdopodobną wiedzę. To są miliony faktów utrwalonych na niezliczonych nośnikach informacji. Skutek? Dziś encyklopedie to przeżytek. I już nikt nie jest w stanie ogarnąć nawet ułamka tej wiedzy. Nic dziwnego, że niewielu z nas emocjonuje się odkryciem i opisem czegoś nowego. Żal tylko uczniów i studentów, którym z upływem czasu dokłada się kolejne zagadnienia do „wymagań programowych”. Jak „dobrze” im było jeszcze sto lat temu, kiedy praktycznie nie istniała genetyka, immunologia czy biochemia. Teraz nawet z pomocą bioinformatyki ciężko rozeznać się choćby w genomach i proteomach.

Z kolei miażdżąca część publikacji naukowych próbujących odpowiedzieć na drugie z trzech wymienionych pytań, jest o „wpływie czynnika X na zjawisko Y”. Po prostu upraszczamy „na maksa” prowadzony eksperyment, by wychwycić (lub nie) ewentualny związek przyczynowo-skutkowy. I wcale nie chodzi o opcję zero-jedynkową. Wystarczy nam dużo mniej. Zależność musi być „statystycznie istotna”. I taka „prawda”, gdy zyska odpowiedni status, może mieć fatalne następstwa. Przecież wszyscy pamiętamy, za co wylądował w Ameryce Jaśko, brat Pawlaka. Tak, tak – bo sam wymierzył sprawiedliwość za „całe trzy palce” wyoranej przez Kargula miedzy!

Nikt nie dostrzega ogromnej złożoności świata żywego, w tym organizmu człowieka. Badamy przez lata pojedyncze zależności w prawdziwym gąszczu substancji, czynników i zjawisk. A tych jest tysiące, miliony, miliardy, biliony… I dopiero wszystkie łącznie, wraz z interakcjami między nimi, tworzą prawdziwy obraz.

A co się proponuje prostemu ludowi? Ano udowadnia się w prostych eksperymentach, że „coś” powoduje wzrost „czegoś” o całe 2% (i tu nieważne jest, że w oczywisty sposób determinizm kojarzy nam się z pełną zależnością) i już nazajutrz media, cytując epokowe odkrycie, ogłaszają przełom…

Nikomu niespecjalnie przychodzi do głowy, by zająć się holistycznymi rozważaniami nad prawdziwym obrazem badanego zjawiska. Tu wystarcza korelacja (zgodne zachowanie zmiennych), a nawet koincydencja (współwystępowanie zjawisk),…no i koniecznie najnowszy program statystyczny. W ten sposób popełnialiśmy oraz popełniamy nadal rażące i znamienne w skutkach błędy. O wielu (otyłość, miażdżyca, nowotwory) już pisałem. A potem mamy taką wiedzę (wykorzystywaną w erystyce przez kowidian):

  • dobrze, że wziąłem dwie dawki i dlatego tak łagodnie choruję,
  • dobrze, że się zaszczepiłem, bo inaczej bym umarł,  tak leżę tylko pod respiratorem,
  • dobrze, że nosiłem maskę, dzięki temu nie zachorowałem.

Przykłady idą w tysiące!

W wielu notkach wspominałem o redukcjonizmie i o nieodwracalnych szkodach, do których się przyczynił w naszym życiu. Przejdźmy zatem do meritum. Cóż to takiego?

Otóż REDUKCJONIZM to  pogląd przyjmujący, że możliwe i właściwe jest wyjaśnienie własności złożonego układu poprzez opis i wyjaśnienie zachowania jego części. Zakłada również przyczynowość (od przeszłości ku przyszłości).

Od dawna mamy liczne dowody, że jest to niemożliwe. Jednak biologia i medycyna nadal go akceptują, rezygnując ze zdrowego rozsądku. Uczeni spędzają czas na opisywaniu fragmentów słonia, nie zdając sobie sprawy z tego, że sam słoń też istnieje. Standard preferowany w badaniach i publikacji wyników jest czysto redukcjonistyczny: skupić się na jednym czynniku! I nie jest ważne, że w takich badaniach bez problemu da się uzyskać dokładnie odwrotne wyniki. Trzeba tylko trochę czasu i pieniędzy by np. udowodnić prozdrowotne działanie coca-coli i snikersów.

A rację ma ten, kto ma „najgłośniejszy megafon”, np. ci, którzy krzyczą, że mięso i mleko są niezbędne do zachowania optymalnego zdrowia (bo są finansowani przez przemysł mięsny i mleczny). Ciekawe kto sponsoruje „walczącą z krowami” słynną wegankę, dr Spurek?

Z tego właśnie powodu popularne w społeczeństwie przekonania dotyczące odżywiania (bez względu na źródło) często wydają się wzajemnie wykluczać, wprowadzając wszystkich w błąd. Nic dziwnego! Badania redukcjonistyczne kreują bowiem nieistniejące wcześniej problemy, których zgłębianie prowadzi do zdobywania coraz mniej przydatnej wiedzy.

Wyobraź sobie, że badasz związek między rakiem piersi a zawartością tłuszczu w diecie. Tworzysz dwie grupy: pierwszą złożoną z kobiet chorych (doświadczalna) i drugą – ze zdrowych. Potwierdzasz, że grupa kontrolna spożywa mniej tłuszczów. „Wniosek”: kobiety otyłe mają częściej raka.

Lecz najważniejsze pozostaje pozostaje bez odpowiedzi. CO JEST PRZYCZYNĄ?

  • czy spożywanie tłuszczu powoduje raka, czy też kobiety bardziej narażone na otyłość są także bardziej podatne na nowotwory?
  • może tłuszcz nie gra w rozwoju raka żadnej roli?
  • może cięższe kobiety mniej ćwiczą?
  • może otyłe cierpią na depresję z powodu uprzedzeń (i to jest czynnikiem ryzyka nowotworu)?
  • a może z powodu depresji jedzą więcej?
  • a może są nieświadome problemu?
  • a może nie stać je na lepsze jedzenie i mieszkanie?

Redukcjoniści znaleźli sposób na takie niewiadome: matematycznie „czyszczą” dane ze wszystkich tego typu „zakłóceń”, powodując „magiczne” znikanie wywołanych przez nie skutków. Jeśli, dzięki tym „zabiegom”, dojdziemy jednak do wspomnianego wniosku, jedyną receptą jest: musisz schudnąć. I wtedy każdy sposób jest skuteczną „receptą na raka”: dieta niskowęglowodanowa, koktajle z proszku, post na soku z cytryny i wszelkie inne „prozdrowotne” szaleństwa.

A gdy założymy, że w rzeczywistości i otyłość, i rak są pochodną stosowania wysoko przetworzonej diety bogatej w produkty zwierzęce, koło zamyka się! WYSTARCZY???

Naukowcy przekonują nas, że spożycie niezbędnych składników pokarmowych jest gwarancją dobrego zdrowia. Zignorowali (?) jednak fakt, że w przypadku prawdziwej żywności jest to związane z równoczesnym spożyciem wielu innych substancji (i dlatego suplementy mają zupełnie inny wpływ na organizm).

Odżywianie jest fenomenem holistycznym, więc wskazywanie związku między pojedynczym składnikiem odżywczym i konkretną chorobą jest błędne (każdy składnik pokarmowy powoduje efekt rozchodzącej się fali). Redukcjonistyczne interwencje medyczne nie są w zasadzie potrzebne, jeśli spożywamy odpowiednie produkty zapewniające naturalną homeostazę. Jakież to wyzwanie dla mądrego dietetyka!!!

Odpowiedni sposób żywienia nie tylko zapobiega uszkodzeniom organizmu, ale wpływa także na to, jak reaguje on na już „rozregulowane” geny. Często łagodzi również objawy choroby, a nawet całkowicie im zapobiega, czasem bez leków i zabiegów. Wielokrotnie potwierdzano, że można cofnąć rozwój raka u zwierząt, poprzez zmianę ich diety. Organizm potrafi naprawić większość szkód wyrządzonych przez niskie dawki kancerogennych związków chemicznych. 

Thomas Levis, lekarz i pisarz zdradził coś takiego: Największa tajemnica lekarzy, znana wyłącznie ich Żonom, brzmi: większość chorób mija sama z siebie – co więcej, w większości przypadków pacjent czuje się lepiej już następnego poranka. Jesteśmy w stanie szybko sprostać właściwie każdej chorobie bez podejmowania żadnych interwencji. Warto się zastanowić!

Może na dziś wystarczy, reszta w kolejnych wpisach.

p.s. miłej niedzieli!

Jedna myśl na temat “nauka w pułapce redukcjonizmu

Dodaj własny

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑