W każdym z nas drzemie natura naukowca. Wszyscy przecież posługujemy się najzwyklejszą w świecie obserwacją i wyciągamy wnioski. I robimy to na co dzień. Dbamy choćby, intuicyjnie i na podstawie posiadanej wiedzy, o własne zdrowie. Ale mamy też fachowców, telewizje śniadaniowe i internet. A tam tylko i wyłącznie sama „prawda”. I przekonujemy się z dnia na dzień, od rana do wieczora, że tak naprawdę nie mamy o niczym pojęcia, popełniamy „tragiczne” błędy i – tak naprawdę – musimy podjąć „od zaraz” radykalne kroki. W tym właśnie momencie zaczynamy tracić, może powoli, lecz nieubłaganie, zdrowy rozsądek. No, ale jak tu nie słuchać mądrzejszych od siebie?
W zaklętym kręgu materializmu
A ci mądrzejsi, czyli „prawdziwi naukowcy” obracają się i operują wyłącznie w paradygmacie materialistycznym. Wiele zjawisk jest traktowanych przez nich jako paranormalne tylko dlatego, że nie pasują do teorii umysłu zamkniętego w mózgu. Wg nich to, co dla nas jest normalne, nie wynika z rzeczywistych zdarzeń lecz z przyjmowanych przez nich założeń. Lekceważą choćby niezliczone dowody na temat zjawisk psi (anomalne zjawisko mentalne), uzurpując sobie prawo do głoszenia „prawdy” w imieniu nauki i rozumu, choć jednocześnie sami zachowują się irracjonalnie i nienaukowo. Nadużywają tym samym autorytetu nauki, nie przysparzając jej sławy.
Oto „dekalog naukowca-materialisty”:
- Wszystko z natury jest mechaniczne. Nawet ludzie są „ociężałymi robotami”, a ich mózgi to tylko genetycznie zaprogramowane komputery.
- Materia jest nieświadoma. Brakuje jej wewnętrznego życia, subiektywności i własnego punktu widzenia. Ludzka świadomość jest iluzją powstałą w wyniku fizycznej aktywności mózgu.
- Całkowita ilość materii i energii zawsze pozostaje stała (z wyjątkiem Wielkiego Wybuchu, kiedy obie powstały).
- Prawa przyrody są niezmienne.
- Przyroda jest pozbawiona celu, a ewolucja nie jest ukierunkowana.
- Dziedziczenie biologiczne jest materialne. Odbywa się w obrębie kwasów nukleinowych i innych materialnych struktur.
- Umysł jest wewnątrz głowy i jest tylko przejawem aktywności mózgu.
- Wspomnienia są przechowywane w mózgu jako ślady materialne, które są usuwane w momencie śmierci.
- Niewyjaśnione zjawiska, np. telepatia, są iluzją.
- Medycyna alopatyczna to jedyny sposób skutecznego leczenia.
Spójrzmy więc na problem przez pryzmat naszego zdrowia. I postawmy zasadnicze pytania. Skoro ONI są tacy mądrzy i wszechwiedzący, skąd biorą się coraz większe kłopoty z różnymi chorobami trapiącymi ludzkość? Skąd coraz większa liczba zachorowań? Skąd prawdziwe epidemie nowotworów, cukrzycy, alergii czy chorób autoimmunologicznych? Skąd brak jakichkolwiek postępów w terapii chorób psychicznych i neurodegeneracyjnych? Skąd coraz bardziej brzemienne w skutkach problemy z tożsamością płciową? A, może wystarczy!
Bo co tak naprawdę może współczesna medycyna?
Mitem jest twierdzenie, że można „poprawiać” naturę. Cierpimy zasadniczo z dwóch powodów: zadziałania szkodliwego czynnika (na różnych etapach ontogenezy) i na skutek swoistego „demontażu” (starzenie się) organizmu. Obydwa czynniki nieustannie nakładają się na siebie. W pierwszym przypadku (nazwijmy to urazem) medycyna potrafi dużo (eliminuje czynnik i wspomaga organizm podejmujący regenerację); w drugim – nie ma za wiele do powiedzenia. Szczególnym wyzwaniem jest długotrwała kombinacja drobnych „usterek” nakładająca się na „demontaż”.
Nie dziwi więc brak postępów w setkach chorób. Bo czy sukcesem medycyny jest przedłużenie komuś życia, kosztem codziennej dawki – dających poważne objawy uboczne – leków czy uwięzienia w wózku inwalidzkim z założonym pampersem i wenflonem???
Sam organizm jest w stanie podtrzymywać swą sprawność, a medyk ma mu w tym przede wszystkim nie przeszkadzać (primum non nocere)! Jakże często jest dokładnie odwrotnie!
Wobec niezwykłej złożoności życia i tworzącej go sieci niezliczonych połączeń na poziomie komórkowym, molekularnym i submolekularnym (dla uproszczenia pomińmy tu zjawiska kwantowe; a one już wiele znaczą w wyjaśnianiu problemów biologicznych, czego lekarze w ogóle nie biorą pod uwagę), ingerencje medyczne można (by użyć w miarę właściwych proporcji) porównać do roli słownika języka polskiego w powstaniu mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”.
Posłużmy się tu słowami geniusza: Jesteśmy w sytuacji małego dziecka wchodzącego do olbrzymiej biblioteki wypełnionej książkami w wielu językach, których ono nie rozumie. Dziecko wie, że ktoś musiał te książki napisać, ale nie wie skąd pochodzi zawarta w nich wiedza. Dziecko intuicyjnie wyczuwa tajemniczy porządek w tej wiedzy, ale go nie rozumie i nie wie, skąd się wziął. Takie, wydaje mi się, wyglądają relacje między nawet najbardziej inteligentną istotą ludzką i Bogiem. Albert Einstein.
W szponach big farmy
Współczesna medycyna odnosi sukcesy tam, gdzie wykorzystuje naturalne zdolności organizmu do samoleczenia i jego odporność na choroby. Najważniejszymi beneficjentami opanowania chorób zakaźnych, dzięki antybiotykom i szczepionkom, są dzieci (pojawiły się jednak problemy z lekoopornością i zastrzeżenia wobec szczepień). Postrzeganie przez lekarzy organizmów jako „maszyn” fizykochemicznych zawęża ich uwagę do prostych funkcji, których defekty skutecznie usuwa się za pomocą chirurgii i leków.
Napotyka ona jednak na istotne i coraz bardziej wyraźne ograniczenia, gdyż lekceważy problemy nie pasujące do przyjętych założeń. Lekarze nie doceniają roli umysłu. Lekceważą możliwości uzdrawiania przez przekonania, oczekiwania, relacje społeczne i wiarę oraz efekt placebo! Denerwują ich terapie alternatywne: medycyna chińska, homeopatia czy chiropraktyka. Choć specjaliści tych dziedzin twierdzą, że są skuteczni, z materialistycznego punktu widzenia takie twierdzenia są fałszywe (bo pacjenci i tak by…wyzdrowieli, albo to efekt placebo).
A wyzwań przybywa. Medycyna musi stawić czoła choćby chorobom dziedzicznym i autoimmunologicznym oraz alergiom. U osób starszych ogromny problem stanowią nowotwory, cukrzyca, rzs, SM, choroby układu krążenia, artretyzm (dna moczanowa), schizofrenia i demencja. Na dodatek ich etiopatogeneza nadal jest pełna niejasności. A my nieustannie wierzymy w wielką obietnicę medycyny: świat wolny od chorób i przedwczesnej śmierci.
Lekarze wciąż podsycają nadzieje związane z postępem naukowym. Wiara ta napędza choćby walkę z rakiem, a media promują obraz heroicznego naukowca, który wciąż poszukuje nań „lekarstwa”. Ale sukcesów brakuje. Rozwój medycyny spowalnia, liczba odkryć spada, brakuje nowych lekarstw, terapie stają się drogie, pojawiły się problemy z lekoopornością…
Na dodatek system opieki zdrowotnej nie zajmuje się praktycznie profilaktyką i ma niewiele wspólnego ze zdrowiem, generując ogromne koszty. Do objawów podchodzi się tak, jakby to one stanowiły sedno sprawy. A sama terapia…kreuje nowe problemy zdrowotne.
Zazwyczaj medycyna wkracza dopiero wtedy, gdy ludzie czują dyskomfort lub gdy zdiagnozowano u nich jakąś chorobę. Pacjenci wręcz unikają lekarzy, a ci traktują choroby jako coś, co pojawia się nagle, bez żadnej zapowiedzi. Cierpisz na nadciśnienie? Trzeba je obniżyć, bo możesz mieć kłopoty z sercem. A przyczyny nadciśnienia? Skupiając się na objawach, po prostu je ignorujemy i problem w sumie narasta.
Studenci medycyny i biologii są nadal uczeni postrzegania ciała jako fizycznej maszyny działającej wg zasad newtonowskich, a ich nauczyciele i badacze zarazem to typowi redukcjoniści (pisałem już o tym). Taki model sugeruje, że jeśli wystąpi jakaś choroba, można będzie przywrócić zdrowie dzięki naprawie wadliwego miejsca, dostarczając organizmowi element zastępczy – przepisany lek. „Newtonowscy” uczeni nie doceniają roli sieci wzajemnych połączeń między systemami informacyjnymi komórek. Istnienie tych sieci ilustrują zagrożenia ze strony leków, z których większość nie wykazuje selektywności. Te same sygnały mogą być używane jednocześnie w różnych narządach, spełniając odmienne funkcje. I dlatego na ulotce leku wymienia się różne efekty uboczne – do śmiertelnych włącznie.
Trzeba jednak przyznać, że medycy są tylko pionkami Big Farmy. Ich zdolność uzdrawiania jest spętana archaicznym wykształceniem opartym na newtonowskim, wyłącznie materialnym świecie. W czasie studiów podyplomowych są oni „dokształcani” przez przedstawicieli firm farmaceutycznych – „chłopców na posyłki” korporacji przemysłu medycznego. Ci, w gruncie rzeczy amatorzy, których głównym celem jest sprzedaż produktu, przekazują lekarzom „informacje” o niezawodności kolejnych leków. Firmy farmaceutyczne oferują tę „edukację” za darmo, by móc przekonać lekarzy do swoich produktów. Masowe przepisywanie leków łamie przysięgę Hipokratesa – primum non nocere.
Zostaliśmy zaprogramowani przez korporacje i staliśmy się wręcz ćpunami uzależnionymi od leków na receptę z tragicznymi tego efektami. Nie mamy możliwości wolnego wyboru. Kupujemy to, co ktoś chce nam sprzedać, bierzemy udział w niekończących się kampaniach przeciwko chorobom, stosujemy się do mainstreamowych zaleceń zdrowotnych. Chcemy być zdrowsi, a pojawiają się choroby i przedwczesna śmierć.
Wierzymy, że przemysł farmaceutyczny tworzy grupa altruistycznych naukowców, którzy chcą nam pomóc i ciężko pracują w poszukiwaniu skutecznych leków (85% nowych leków jest bezużytecznych lub nie lepszych od już używanych). Ale to spojrzenie to tylko owoc wieloletniej i wytężonej pracy specjalistów PR będących na usługach Big Farmy, której firmy to przede wszystkim giełdowi giganci i prężne korporacje nastawione na szybkie i duże zyski.
Świetnym narzędziem do wprowadzania społeczeństwa w błąd są „normy żywienia”. W USA zalecane dzienne spożycie wapnia (1200 mg) znacznie przekracza ilość (400-600) tego składnika w dietach krajów, w których nie spożywa się produktów mlecznych, lecz ludzie rzadziej chorują na osteoporozę.
Ale to przemysł mleczny „ustala” reguły gry. Big Farma ma jeszcze jednego asa w rękawie. Zdrowi ludzie przyjmują witaminy i minerały lub piją zioła (w USA robi to 68% dorosłych), nie biorąc leków, co nie jest na rękę firmom. Kolejnym krokiem będzie więc opracowanie leków „zapobiegających” najczęstszym przyczynom śmierci: udarom, chorobom serca, nowotworom i cukrzycy. Jednym z pomysłów jest produkcja pigułki, która ma zawierać 3 leki hipotensyjne, aspirynę, statynę i kwas foliowy.
Przekonanie, że tylko medycyna mechanistyczna jest skuteczna ma poważne konsekwencje polityczne i ekonomiczne. Tu chodzi o biliony dolarów! A leczenie staje się horrendalnie drogie (np. w USA wydaje się na ochronę zdrowia blisko 5 bln $ rocznie; 17% PKB) i…niebezpieczne (!).
Dlaczego umieralność na raka w USA jest dużo wyższa niż w Chinach? Bo politykę żywieniową kształtują interesy korporacji, a poprawienie stanu zdrowia byłoby wręcz sprzeczne z interesami gospodarki. W 2010 r. dr J. Gerberding, szefowa (2002-2009) Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób (słynne CDC, główny rozgrywający w ostatniej „pandemii”), została zatrudniona w znanej firmie produkującej szczepionki. Jej rozległe kontakty oraz wpływy w rządzie i WHO wydatnie przyczyniły się do wzrostu sprzedaży. Co roku zachęcała ona do szczepień, choć pandemia ptasiej grypy, którą straszyła (przez co zyskała przydomek „kurczak mały”), nigdy nie nadeszła.
Strategia ACS (American Cancer Society) opiera się na promocji chirurgicznych, chemicznych i radiologicznych terapii raka, zwalczaniu popierających alternatywne sposoby leczenia i prewencji oraz odmowie finansowania lekarzy stosujących naturalne, nieopatentowane i niemedyczne terapie.
W 2004 r. koszty prób klinicznych podawane przez Big Farma były ponad 12-krotnie wyższe niż wynika to z niezależnych obliczeń. A całkowite koszty opracowania i wprowadzenia na rynek nowego leku wynoszą średnio 70, a nie 1320 mln $ (8 lat później średni „koszt” opracowania nowego leku przez wyniósł około 4 mld $). Trudno się temu dziwić, skoro wiodące koncerny paręnaście lat temu wydawały średnio 61 000 $ na każdego lekarza (promocja swoich produktów) i zorganizowały 371 000 spotkań promocyjnych rocznie. Na reklamę idzie dwa razy więcej pieniędzy niż na badania.
Czas na zmiany
Medycyna nadal opiera się na nieaktualnym newtonowskim opisie działania świata. Ale fizyka klasyczna, choć elegancka i budząca zaufanie racjonalnych uczonych, nie może dać całej prawdy o ludzkim ciele. Medycy i biologowie popełniają ewidentny błąd ignorując prawa fizyki kwantowej.
Trzymając się „kurczowo” Newtona, pomijają kwantowy świat Einsteina, w którym materia jest zbudowana z energii i nie ma rzeczy bezwzględnych. Na poziomie atomowym materia nie istnieje „na pewno”, a jedynie z pewną „tendencją” do istnienia. Przez ostatnie 50 lat setki badań konsekwentnie wskazywały, że „niewidzialne siły” elektromagnetyczne mają przemożny wpływ na każdy aspekt regulacji biologicznych. Określone wzory i częstotliwości promieniowania jonizującego regulują syntezę DNA, RNA i białek, zmieniają kształt i właściwości białek, kontrolują geny, morfogenezę, wzrost i funkcje nerwów, podział i różnicowanie komórek i wydzielanie hormonów. Wyniki opublikowano w poważnych czasopismach, a rewolucyjne odkrycia…nie zostały uwzględnione w nauczaniu.
Tym bardziej, że w innych dziedzinach fizyka kwantowa pokazała swe oblicze: telewizja, tomografia, lasery, rakiety, telefonia komórkowa… A w naukach biomedycznych? Żadnych efektów!!!
Informacja przenoszona w cząsteczkach jest zależna od dostępnej im energii. Udziałowi wiązań chemicznych w transferze informacji towarzyszy ogromna utrata energii z powodu emitowania ciepła przy ich tworzeniu i rozpadzie. Pozostała, niewielka porcja energii ogranicza ilość informacji, która może być przenoszona jako sygnał. A zdolność do przeżycia jest związana z szybkością i wydajnością transferu sygnału. Szybkość dyfuzyjnego przemieszczania się związków wynosi znacznie mniej niż 1 cm/s, zaś rozchodzenia się sygnałów elektromagnetycznych – 300 000 km/s, Różnica tłumaczy wszystko! I chyba w tym trzeba upatrywać wyjaśnienia wszystkich dotychczas niezrozumiałych zjawisk…
Pomimo nowych odkryć dotyczących istoty sygnałów chemicznych nauki medyczne nie pomagają wyjaśnić zjawisk paranormalnych. Spontaniczne uzdrowienia, zjawiska parapsychiczne, zadziwiające wyczyny oraz pokazy siły i wytrzymałości, chodzenie po rozżarzonych węglach, akupunktura zmniejszająca ból i inne zjawiska podważają biologię newtonowską. Uczymy studentów, by ignorowali uzdrowienia przypisywane akupunkturze, chiropraktyce, masażowi terapeutycznemu, modlitwie, itd. Tymczasem wszystkie potępiane rodzaje praktyk są oparte na przekonaniu, że pola energetyczne mają znaczący wpływ na nasz organizm. I tego nie można ignorować!
Biologia i medycyna muszą jak najszybciej zrewidować swe spojrzenie na zdrowie i chorobę.
