Corocznie wyprodukowana, ale nieskonsumowana, żywność pochłania taką ilość wody, jaka w tym samym czasie przepływa przez Wołgę i odpowiada za wyrzucenie do atmosfery 3.3 mld ton gazów cieplarnianych. W Chinach, Japonii i Korei Południowej co roku jest marnowanych łącznie prawie 200 kg warzyw i zbóż na mieszkańca. Największą część spośród marnotrawionych 80 kg zbóż stanowi ryż.
Jak to możliwe, że Amerykanie i Europejczycy jedzą do syta (a nawet za dużo), a wydają na żywność tak mało? Bo przeciętna rodzina w USA przeznacza już tylko 6.9% swojego budżetu na zakup żywności. W Europie żywność jest nieco droższa, ale i lepsza jakościowo. Przeciętny Niemiec przeznacza na nią 11.4% dochodów, ale Polak aż 22% (choć na początku transformacji była to ponad połowa zarobków). W Ameryce czy Europie żywność jest tania do tego stopnia, że aż połowa pełnowartościowych zbóż, mięsa i nabiału ląduje w koszu na śmieci.
To wynik zarówno rewolucji w technikach produkcji żywności, jak i pogarszającej się jakości pokarmu. W ostatnich 40 latach globalna produkcja kukurydzy potroiła się, a jej wydajność nadal rośnie (nowe odmiany, nawozy, nawadnianie). To samo dzieje się z hodowlą i produkcją mleka (hormony wzrostu, wysokoenergetyczne pasze, inżynieria genetyczna).
Zrewolucjonizowano także przetwórstwo spożywcze. Mimo, że naturalne surowce są dziś niezwykle tanie, zastępuje się je „sztucznymi składnikami identycznymi z naturalnymi”, często kryjącymi się pod kryptonimami E i szeregiem cyfr. W paryskich sklepach produkty „z górnej półki” o wartości 1000 kcal oferuje się średnio za około 18 €, zaś ich sztuczne substytuty już za poniżej dwóch euro.
W krajach, gdzie sztuczne składniki w żywności są najbardziej rozpowszechnione (sieci fast food), ma to poważne skutki dla zdrowia społeczeństwa. Zjawisko jest częścią cywilizacji, w której tempo życia jest coraz szybsze, a czasu na jedzenie coraz mniej.
Im mniej czasu poświęca się w danym kraju na jedzenie (w diecie dominuje tzw. junk food), tym bardziej powszechnym zjawiskiem jest otyłość. Przeciętny Amerykanin spędza przy stole 70 minut dziennie (1/3 otyłych), Polak – 90 (12% otyłych), natomiast Japończyk – 120 (otyli stanowią zaledwie 4% populacji).
Niska cena żywności prowadzi jednak do jeszcze bardziej szokującego zjawiska: warta jest tak mało, że nikomu nie zależy, aby racjonalnie ją wykorzystywać. Raport prestiżowej londyńskiej Institution of Mechanical Engineers wskazuje, że marnotrawstwo jest gigantyczne. Każdego roku na świecie powstaje około 4 mld ton jedzenia. Ale aż 1/3 (a może nawet 1/2; choć FAO mówi o 1 mld) nigdy nie trafia do ust konsumentów, lecz na kompost lub do spalarni. Marnotrawstwo na masową skalę ma olbrzymie znaczenie dla bezpieczeństwa żywności i bezpieczeństwa w ogóle. Jeśli go zmniejszymy, zredukujemy presję na jej coraz większą produkcję.
Ogromną rolę odgrywają obyczaje konsumentów. Co trzeci całkowicie zdatny do konsumpcji owoc w ogóle nie trafia do handlu, bo nie spełnia „oczekiwań estetycznych” klientów. Jabłko może być przepyszne, ale jeśli nie jest wystarczająco czerwone, okrągłe i do tego ma jakieś plamki, w ogóle nie warto go wystawiać na sklepowej półce. Lepiej zaoszczędzić na magazynowaniu, transporcie, płacach dla sprzedawców i promocji, a owoc po prostu…wyrzucić już na farmie. Dziś w Europie Zachodniej rolnicy niszczą z tego powodu 20-40% warzyw i owoców.
Jeszcze innym problemem są nasze „wyrafinowane podniebienia”: sushi, specjalne rodzaje wołowiny (np. ze sztuk masowanych wódką sake) i inne wyszukane przysmaki.
Wyjątkowo niskie ceny wywołują znacznie więcej negatywnych zjawisk niż samo niszczenie żywności przez farmerów. Wielkie sieci handlowe regularnie organizują promocje, w ramach których niemal za bezcen sprzedają cukier, wołowinę, soki czy makaron, pod warunkiem że konsumenci jednorazowo kupią większą ich ilość. Znaczna część towaru trafia zatem do śmietnika, bo klienci kupują jej znacznie więcej niż naprawdę potrzebują. Tania żywność jest szczególnie rozpowszechniona w krajach, gdzie silną pozycję uzyskały sklepy dyskontowe.
Spadek cen żywności powoduje także, że producenci coraz bardziej skracają terminy przydatności produktów do spożycia. Klienci, którzy w ciągu paru dni nie zjedzą jogurtu czy paczkowanej szynki, wyrzucą ją do kosza i znów pojawią się w sklepie. W pełni zdatne do spożycia produkty niepotrzebnie trafiają do śmietnika. Gdyby tylko ceny żywności były nieco wyższe i przywrócono jej szacunek, bez żadnych szczególnych zmian w zakresie i metodach produkcji można w skali świata zwiększyć konsumpcję aż o 70%.
Pod naciskiem organizacji obywatelskich pojawia się w końcu światełko w tunelu. Potentat handlowy Morrisons zawarł porozumienie z farmerami w sprawie dostawy owoców i warzyw, które są pełnowartościowe, ale nie spełniają najwyższych norm estetycznych. W sklepach sieci klienci, którzy kupią „normalne” jabłka czy gruszki, otrzymują za darmo taką samą ilość „felernych”.
Do zmiany zachowania producentów żywności zmusi nas jednak nie ekonomia, lecz demografia. Średnio co 12 lat liczba ludności świata wzrasta o kolejny miliard. W takim tempie za 30 lat będzie nas przeszło 9.5 zamiast dzisiejszych 7 mld.
Wolnych terenów nadających się pod uprawy zaczyna brakować. Aby utrzymać masową produkcję w minionych 20 latach areał upraw zwiększono o 12%. Dziś prawie 1/2 gruntów, które nadają się na potrzeby rolnictwa, jest już wykorzystywana. Dalszy wzrost obszaru upraw musiałby wiązać się z likwidacją bardzo cennych terenów chronionej przyrody i miałby fatalny wpływ na klimat Ziemi. Choć opinia publiczna nie dostrzega problemu marnotrawstwa, nie przyzwala już na rabunkową gospodarkę leśną.
Wielką barierą dla produkcji taniej żywności jest też szkodliwa gospodarka wodna. Wysokie plony wymagają intensywnego nawadniania. W 2013 r. zużyliśmy 3.8 bln m3, z czego 70% na potrzeby rolnictwa. A w ciągu 30 lat ta liczba ma wzrosnąć 2,5-3,5-krotnie. Już 40% taniej żywności na świecie jest uprawiane na terenach sztucznie nawadnianych. Deficytowi wody towarzyszy energochłonność technologii wytwarzania komponentów (pestycydy, nawozy) niezbędnych dla intensywnych upraw.
A sieci handlowe palą tony jedzenia!
W naszej sieci wyrzuca się produkty żywnościowe na 3 dni przed upływem terminu ważności. Dobre jedzenie wędruje do kontenerów, skąd raz w tygodniu zabiera je firma utylizacyjna. Żywność jedzie do spalarni lub jest przerabiana na paszę dla zwierząt – twierdzi szef „Solidarności” Biedronki. – Nie rozumiem, dlaczego nie można tego oddać biednym, choćby kasjerkom? Okazuje się, że podobnie jest w innych firmach.
Wyrzucanie dobrych produktów – z punktu widzenia sieci – to nie marnotrawstwo, tylko pozbywanie się olbrzymiego problemu logistycznego. Ewentualna ustawa o zakazie marnowania jedzenia spowoduje, że rotacja milionów produktów stanie się jeszcze trudniejsza i kosztowniejsza. Do codziennego sprawdzania daty ważności, dojdzie problem częstszego i dokładniejszego sortowania. A do tego kłopoty z dystrybucją, organizacją kontroli i dodatkową sprawozdawczością. Ale dlaczego sieci nie sprzedają dzisiaj takiej żywności kasjerkom czy magazynierom w ramach wewnętrznych promocji? Przecież teoretycznie mogłyby jeszcze na tym zarobić? Nie można, bo istnieje ryzyko…przekrętów (wg biura prasowego Biedronki)!
I pomyśleć, że jeszcze niedawno na każdym bochenku chleba przed jego pokrojeniem czyniono znak krzyża…A teraz wszystko w rękach naszego „dobroczyńcy” Bila Killa Gatesa. Niedługo napiszę o jego rewolucyjnych pomysłach i już podjętych działaniach…

Dodaj komentarz