Niezrozumiałość mechaniki kwantowej nie wynika z wad teorii, lecz z ograniczoności naszej wyobraźni. Kiedy próbujemy „zobaczyć” świat kwantowy, przypominamy kreta, któremu ktoś opowiada o wycieczce w Himalaje.
Carlo Rovelli
Materia jest rozmieszczona w setkach miliardów galaktyk, z których każda zawiera setki miliardów gwiazd. Tworzą ją pola kwantowe przejawiające się jako cząstki lub fale, np. elektromagnetyczne, które niosą i światło Słońca, i obrazy telewizyjne…I z tychże pól jest zbudowane wszystko we Wszechświecie. To bardzo dziwne obiekty. Ich kwantami są cząsteczki, które pojawiają się tylko wtedy, gdy z czymś oddziałują. Pozostawione same sobie zmieniają się w „chmury prawdopodobieństwa”.
Więc skąd wzięła się „nasza” rzeczywistość? My sami, nasi najbliżsi, ulubione zwierzątka, kwiaty, drzewa, zachwycające widoki? Co łączy te tajemnicze „chmury prawdopodobieństwa” ze spacerem zakochanej pary w promieniach zachodzącego nad morzem Słońca, panoramą gór, wiosennym koncertem ptaków, zapachami rześkiego poranka, czy miłością Matki do swych dzieci? Poczuliście się, choć na moment, jak ten kret?
Życie jest cudem, każda komórka jest cudem, każde białko jest cudem, każdy z nas jest cudem! Prawdopodobieństwo ich przypadkowego powstania i funkcjonowania jest nieskończenie niskie! Nie czekajmy na cuda! Wokół nas jest ich pełno! Jakże inny jest obraz rzeczywistości kreowanej przez nas samych, tak często kojarzony z degradacją środowiska – smogiem, betonozą, wysypiskami śmieci, zatrutymi wodami, hałdami odpadów, erozją gleb…
No i ta nasza wszechobecna arogancja. Ograniczmy się choćby do takiego przykładu. Zachwycamy się, że już za 20 lat będziemy dodatnio bilansować syntezę termojądrową i świat stanie przed nami otworem! Bo to nieograniczone źródło energii. Tymczasem na Słońcu dzieje się to od niepamiętnych czasów i końca nie widać! A w skali wszechświata jest to zjawisko powszechne. Po raz kolejny wyważamy otwarte drzwi! Twierdząc przy okazji, że Boga nie ma i my sami na to wpadliśmy. Czyli Słońce „zupełnie przypadkowo” korzysta z tej technologii? Już przez litość nie wspominam, że od setek milionów lat organizmy uzyskują energię pochodzącą z syntezy wody, a my do dziś trudzimy się nad tym, by jedynym efektem działania silnika samochodowego było zwykłe H2O.
Wróćmy do tematu dzisiejszego wpisu. Sam tytuł mówi nie za dużo. Dotyczy jednak jednego z najważniejszych zjawisk – splątania kwantowego: zobacz. Ale teraz, zgodnie z zapowiedzią w poprzedniej notce, będzie tylko o transdukcji sygnału. Brzmi to nieco uczenie, ale rzecz – najogólniej biorąc – dotyczy przepływu informacji w obrębie organizmu oraz między nim a otoczeniem. Zagadnienie niezwykle ważne i w jakiś sposób wpisuje się w szersze zasady obowiązujące w naszej rzeczywistości. Bo, jak już pisałem (zobacz) prawidłowy przebieg „transmisji danych” jest warunkiem absolutnie koniecznym dla prawidłowego funkcjonowania organizmu. Siłą rzeczy w tym miejscu zaczyna się i kończy problem naszego zdrowia i ewentualnych dolegliwości.
Tematyka przekracza możliwości nawet kilku większych notek, więc przyjrzymy się tylko wybranym zagadnieniom. Z pewnością nauka poczyniła na tym polu znaczne postępy, lecz nadal tkwi ona uporczywie wyłącznie w świecie „namacalnych” cząsteczek, zupełnie ignorując inne formy przepływu informacji. Choć i w samym materialistycznym grajdołku lekceważy się fenomenalne właściwości wody, której cząsteczki w różnych sytuacjach w zadziwiający sposób zmieniają sposoby łączenia się ze sobą. Z tego faktu wielu badaczy wywodzi, podobno „pseudonaukowe”, zjawisko homeopatii, ale to też temat na oddzielne notki. Może kiedyś…
Popatrzmy:

Trochę skomplikowane? I tak, i nie. Spróbujcie wyczytać ze schematu, dlaczego tak nachalnie reklamuje się preparaty z witaminą D. I z jakiego powodu pojawiają się choćby takie źródła? https://vitapedia.pl/inozytol; https://zdrowie.interia.pl/raport-wszystko-o-tarczycy/news-inozytol-a-choroby-tarczycy-nieoceniona-pomoc-czy-zludna-nad,nId,6911687.
Powyższy rysunek przedstawia zaledwie jeden z mechanizmów transdukcji sygnału. Podstawowym jego ogniwem są tzw. receptory metabotropowe (GPCR). Został on wykorzystany m.in. w terapii nadciśnienia za pomocą tolucombi, bohatera jednej z poprzednich notek. Otóż lek ten, a właściwie wchodzący w jego skład telmisartan, niezwykle skutecznie blokuje receptory błonowe angiotensyny II, co zapobiega jej wiązaniu i – w konsekwencji – działaniu tego ważnego hormonu. Uzyskujemy pożądany efekt – nadciśnienie spada. Tyle, że angiotensyna kontroluje wiele innych funkcji i jej „odcięcie” od wpływu na metabolizm skutkuje mnóstwem niepożądanych objawów ubocznych. Zresztą ten sam mechanizm leży u podstaw „dobroczynnego” działania statyn.
Mniej więcej połowa znanych leków reaguje właśnie z GPCR, których mamy – jak się szacuje – około 800. Większość leków (tzw. ortosteryczne) regulujących receptory błonowe działa na zasadzie wszystko albo nic (włącz/wyłącz) i nie zostawia miejsca na naturalne modyfikacje aktywności receptora (choć allosteria to jedna z fundamentalnych właściwości kluczowych białek!). Ponieważ wiele cząstek sygnałowych wpływa jednocześnie na wiele procesów (działając równolegle na receptory wielu podtypów), leki ortosteryczne mają wiele działań niepożądanych. Dołóżmy te skutki uboczne do wskazanych przy analizie działania telmisartanu. Katastrofa!
Rozpoczęto więc badania nad substancjami, które wiążą się w różnych miejscach receptorów GPCR. Nawet niewielka cząsteczka, łącząc się z którymś z miejsc, może stabilizować taki kształt, który wywołuje konkretny efekt biologiczny. Zakładając wielość rozpoznawanych ligandów i białek G, z którymi receptory wchodzą w reakcję, mamy do czynienia nie z dwoma, ale z kilkudziesięcioma możliwościami. Do tego dochodzi również kwestia liczby receptorów błonowych. Nowa generacja leków-modulatorów (leki allosteryczne) pozwala więc znacząco ograniczyć efekty uboczne. Mają one subtelny wpływ modulujący, nasilając lub hamując aktywność naturalnej ścieżki sygnałowej. Reagują bowiem tylko z jednym z wielu podtypów danego receptora. Różne substancje utrzymywałyby receptor w różnych stanach czynnościowych, a w każdym z nich on sam oddziaływał by z innym białkiem G (lub ich kombinacją), aktywując inny szlak sygnałowy w komórce. Istnieje jeszcze trudny do rozwiązania problem konstytutywnej aktywności receptorów, niezależnej ani od cząsteczek sygnałowych, ani od leków. Trudność sprawiają również sytuacje, w których dochodzi do wytworzenia kompleksu złożonego z kilku receptorów lub z receptora i jakiegoś białka. Taki kompleks ma inne właściwości niż sam receptor.
Wygląda równie pięknie jak pierwsze opisy sprzed pół wieku raczkującej wówczas inżynierii genetycznej i terapii genowej. Tam jednak przyszło rozczarowanie, a tu? Kiedy odczujemy prawdziwe efekty? I czy w ogóle one się pojawią?
Ze zrozumieniem istoty regulacji metabolizmu komórki poprzez receptory cytozolowe (zlokalizowane wewnątrz komórki) jest jeszcze gorzej. Rzecz dotyczy bowiem kilku poziomów: genomu, epigenomu i transkryptomu. Ale, nie bacząc na cokolwiek, specjaliści różnej maści z Billem-Killem na czele, od razu zabrali się za terapię, w której (pardon!) kompletnie olewa się jakiekolwiek reguły gry. Otóż wrzucili oni, i chcą to robić nadal, w najprostszy możliwy sposób (iniekcja) nieokreśloną ilość obcego mmRNA do naszych organizmów i pozostawili wszystko ślepemu losowi. Mało tego! Zignorowali wszystkie naturalne mechanizmy, jako, że cząsteczki tego kwasu umieścili w tzw. LNP (nanocząsteczki lipidowe), dzięki którym mógł on sobie wejść do jakiejkolwiek komórki organizmu bez żadnej kontroli. I tak też zrobił. Białko kolca (bS) pojawiło się zatem we wszystkich narządach. Można się bawić? – pytał Jerzyk w Kabarecie Moralnego Niepokoju. Tyle, że tam chodziło o żonę kolegi, a tu o miliardy nieświadomych ludzi. Ktoś coś? A skąd! Nielicznych wątpiących i ostrzegających wrzucono do klatki z napisem „ŚWIRY z CIEMNOGRODU”, a rzeczony „lek” będzie nadal podawany. Nie tylko nam, także zwierzętom i roślinom. A potem się zobaczy. Ale jak decydują tacy „geniusze” jak Heyo Kroemer (zobacz)…
Molekuły to pikuś, mały pikuś…
Widzimy, że już na poziomie cząsteczek mamy do czynienia z piętrzącymi się ogromnymi trudnościami. Tyle, że schody są o wiele dłuższe niż nam się zdaje. Wybitni specjaliści zakładają bowiem (pamiętacie rysunek z poprzedniej notki?), że transdukcja sygnału to przede wszystkim energia/fale. I to może być sedno sprawy! Mamy na to coraz więcej dowodów, a fizyka – o czym mowa również na początku notki – od dawna to sugeruje.
Oto naukowcy odkryli, że neurony mózgu są zdolne do wytwarzania biofotonów. Szacuje się, że mózg ludzki może przekazać ich ponad miliard w ciągu sekundy. Można więc podejrzewać, że nasze komórki nerwowe komunikują się za pomocą światła i że nasz mózg może mieć optyczne kanały komunikacyjne. To pozwala przypuszczać, że biofotony podlegają splątaniu kwantowemu, co implikuje silne powiązanie między nimi, naszą świadomością i tym, co wiele kultur i religii nazywa Duchem. Mamy więc kolejną sugestię, że nasza świadomość pochodzi spoza mózgu i jest bezpośrednio połączona ze światłem. I stąd wynika już prosty wniosek, że to biofotony są jej „receptorami”.
Reasumując, jedną z najbardziej ekscytujących konsekwencji odkrycia biofotonów jest metafizyczna hipoteza, że świadomość i Duch nie są zawarte w naszych ciałach, lecz jedynie komunikują się z nimi przez biofotony. To może wyjaśniać fenomen, że stan fotonu jest zależny od świadomej obserwacji, co udowodniono w eksperymentach kwantowych. Być może aureole osób świętych to dowód wyższej świadomości (wyższa częstotliwość i produkcja biofotonów)?
Czy może być tak, że na poziomie materialnym (synapsy, neurony) odbywa się regulacja stricte fizjologiczna, zaś za sprawy „duchowe” odpowiada energia (biofotony)?
Ale pojawiło się jeszcze coś takiego…
Naukowcy opracowali sposób kontrolowania mózgu za pomocą światła. Czyżby czarny scenariusz, w którym ktoś może zdalnie sterować naszym mózgiem powoli stawał się rzeczywistością? Naukowcy wykorzystują niebieskie światło do kontroli komunikacji między neuronami w mózgu, dzięki czemu są w stanie czasowo wyłączyć niektóre komórki.
W zależności od obszaru mózgu, można w ten sposób kontrolować zachowanie czy emocje – w czasie testów udało się usunąć np. lęk u myszy. I choć obecnie znamy już wiele technik kontroli aktywności mózgu, to nie działają one na wszystkie typy komórek i nie mogą być celowane w konkretne typy komórek. Nowa metoda daje też gwarancję zachowania idealnej kondycji neuronów po zakończonej terapii, w odróżnieniu od innych, które mogą powodować nieodwracalne uszkodzenia. Coraz więcej mówi się także o fotobiomodulacji jako terapii w chorobach neurodegeneracyjnych.
Idzie nowe!
A tak na marginesie, choć ważne: można udowodnić szkodliwość wszystkiego (dosis facit venenum) – mleka, zbóż, alkoholu, kawy, jaj, cholesterolu…; można też głosić, że coś jest cudownym lekiem czy żywnością superfood. Lecz jakże często zapominamy i o wielkości DAWKI, i o CZASIE jej podania!!! No i osobniczej wrażliwości na konkretny sygnał. Bo przecież to jest istotą problemu. Stąd tyle fatalnych błędów i ślepych uliczek.
pozdrawiam…

Dodaj komentarz