Ostatnie kwiaty tego lata…

Dziś kilka refleksji przyrodniczych sprzed blisko pięćdziesięciu lat. Zapraszam…

Kolejne lato przemija…Przepiękna pogoda. „Uparła się”, by stworzyć pozory, że to pełnia lata? Upał dochodzi do 35oC, bezchmurne niebo, leciutki wietrzyk…Czy to na pewno wrzesień???? Niestety tak! Dlaczego „niestety”?  Czyżby jesień miałaby być gorsza? Ależ nic z tych rzeczy! To równie niepowtarzalne zjawisko!

Lecz jakże zmienił się las. Jeszcze broni się przed upływem czasu intensywną zielenią, jeszcze tętni życiem, ale…Tak, tak, to choćby żółknące liście brzóz, to wyciszony od dawna wiosenny ptasi koncert, to totalne poczucie nieuchronnej powolności…

Zbliża się południe. Jakaż cisza… I przepiękne słońce, w którego blasku grzeją się wierzchołki drzew, i owady tańczące w rozedrganym, ciepłym powietrzu, i gdzieniegdzie głos ptaka zajętego wyłącznie samym sobą.

Z oddali dobiega mnie śpiew bogatek i szpaków. Ten sam  śpiew, te same ptaki, ale…, ale to jednak nie wiosna!

Hordzieżka, 19 września 1975 r.

Bez odwrotu…

Słońce śle z góry rozgrzane wiązki mile łaskoczące plecy, lecz z dołu czają się wyraziste języki chłodu. Tworzy to zadziwiającą mieszankę bodźców. W sumie, nieco pozbawione komfortu, dziwne wrażenie…

Jednak jest pięknie. Drzewa wyglądają wręcz uroczo…ciemna, głęboka zieleń sosen jakby nakrapiana plamami żółknących już brzóz. A nad ścianą lasu krystaliczny błękit nieba, który w pobliżu Słońca topnieje, zmieniając kolor na mlecznobiały.

Wchodzę do lasu. Zdecydowanie chłodno! Siadam na trawiastej ścieżce. Po obu stronach ściana drzew, zarośli i runa. Prawdziwa mozaika. Różnobarwne już korony brzóz, ciemnozielone igły sosen, kobierzec runa…W pobliżu wysokie dwie sosny strzelające smukłymi pniami w niebo. Na jednej z nich dzięcioł duży. Miarowo, ale z energią, wystukuje dziobem swoje takty. Gromadka sikor przycichła w oddali. Cisza…gdzieniegdzie delikatnie zaszeleści spadający uschły liść. Wiatr chyba zasnął w koronach…

Nagle, tuż obok słyszę donośny świergot. Spoglądam przez ramię do tyłu. Parę kroków dalej wyśpiewuje na całe gardło swą skoczną zwrotkę strzyżyk, zadzierając wysoko swój krótki ogonek. Po chwili dostrzegam drugiego. Dostrzegł go również solista, przerwał koncert i podfrunął doń. Jakby nigdy nic zaczęły razem myszkować wśród krzewinek.

Jakże pięknie lśnią w słońcu misterne sieci pająków. Na każdej czatuje na swą ofiarę „oprawca”. Jak w porządnym kryminale. A tak to niewinnie wygląda.

Spostrzegam rudzika. Taka „biedna” sylwetka. I drugiego! Przyklękam, by go lepiej zobaczyć. Zupełnie niespodziewanie do moich uszu dolatuje śpiew. Rudzik jesienią? Jego ledwo słyszalne perliste trele płyną „gdzieś z daleka”. Ale to tylko złudzenie! Śpiewak siedzi tuż obok. I cichutko, jakby nie chciał nikomu przeszkadzać, koncertuje. Chwila marzeń i wspomnień…

Kładę się na łące. Żółto od kwitnących jastrzębców. Słońce mile łaskocze po twarzy. A w trawie prawdziwy owadzi chór. Co chwila tuż nad głową przemykają, jak ciężkie samoloty, pszczoły bądź trzmiele. Jakiż tu ruch, ile tu życia! Zadziwiające! Wszystko wprost tańczy w rytm rozedrganego ciepłem powietrza.    

A nade mną krąży majestatycznie pięć wielkich ptaków. Jeden z nich odzywa się płaczliwie. Myszołowy. Wzbijają się coraz wyżej. Oczy bolą od patrzenia. W końcu ich sylwetki giną w przestworzach.

Dlaczego nic nie śpiewa? Gdzie ten wspaniały wiosenny koncert? Czy to już musiało przeminąć?  

Hordzieżka, 24 września 1976 r.

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑