To jest krok do XXI w., do korzystania z nauki i medycyny, a nie z zabobonów. Precz z waszymi zabobonami. Bo szczęście i dobro Polaków jest lepsze i ważniejsze od waszej głupiej ideologii – poseł KO Jarosław Wałęsa; posiedzenie sejmu – 22.11.23.
Każdy ten podpis (pod ustawą o finansowaniu in vitro z budżetu) to cegiełka do zwycięstwa nad tym ciemnogrodem – grzmi spec od naleśników i najnowszych zdobyczy medycyny Witold Zembaczyński. Wtóruje mu kolejny „bystrzak”, godny następca Petru, Adam Szłapka. – Słyszeliśmy z tej mównicy wiele niemądrych wypowiedzi, wiele głupot. Najlepszym tego symbolem był poseł Braun. To, że tak wielu posłów i posłanek PiS biło brawo, słuchając tych głupot, jest najlepszym symbolem, że tak naprawdę wy jesteście Konfederacją, wy – posłowie i posłanki PiS-u.
Takie, naprawdę godne uwagi, wypowiedzi: Jeśli uznamy, że zarodki są bytami ludzkimi, to jedno życie jest okupione śmiercią sześciu kolejnych. Na dziś mamy zamrożonych 120 tysięcy embrionów, które po rozmrożeniu będą martwe. Smutna rzeczywistość – duża część dzieci z in vitro jest abortowana. Większość par wychodzi z traumą i bez dziecka (autor: Maria Kurowska – posłanka Suwerennej Polski) – były kwitowane okrzykami „hańba”. Może poprzestańmy na tych przykładach. Nie znam wielu innych wypowiedzi (nie śledziłem dokładnie debaty), ale juniora Wałęsy zapewne już nikt w bufonadzie i głupocie nie prześcignął. Godny następca seniora i duma rodu Walensów!
Moje zdanie w fundamentalnej, dla dzisiejszej sejmowej debaty o in vitro, kwestii wyraziłem w tej notce: https://lornetkawsieci.com/2023/07/28/och-zycie-kocham-cie-kocham-cie-kocham-cie-nad-zycie-ale/. Skoro tak, jest faktem, że metoda jest wielce kontrowersyjna. Śmierć wielu za życie jednego. Ale pojawiają się jeszcze problemy, których sejmowi „dobroczyńcy” nie rozumieją i nie oczekuję, by zrozumieli. Zacytowałem wyżej tylko te cztery wypowiedzi, by zilustrować poziom merytoryczny i intelektualny wybrańców Narodu.
Spójrzmy na in vitro od strony medycznej i biologicznej. Może na początek krótka uwaga: skąd ten problem się wziął? Odpowiedź jest okrutna, lecz wydaje się prawdziwa. To są trzy kluczowe rzeczy: hormonalna antykoncepcja, powszechność aborcji i (jako konsekwencja dwóch pierwszych) żądanie od medyków pomocy w postaci wielce ułomnej techniki reprodukcji. Mam nieodparte wrażenie, graniczące z przekonaniem, że to dopiero początek kłopotów, bo w środowisku naukowym od kilku lat jest sygnalizowany związek między szczepieniami (wiadomo na co!) i niemożnością zajścia w ciążę oraz wzrastającym odsetkiem powikłań ciążowych i poronień. Wkrótce może okazać się, że in vitro będzie tylko naszym prowincjonalnym, zaściankowym, przedmiotem sporu, bo jeszcze bardziej „oświeceni” niż, dajmy na to, młody Wałęsa czy naleśnikarz, sięgają po usługę surogacji (jest o tym choćby tu: https://lornetkawsieci.com/2023/09/30/ukraina-siedlisko-wszelkiego-zla/) a w planie mają poważniejsze rzeczy, o czym napiszę wkrótce.
Wróćmy do przedmiotu sporu…
Wiadomo, że zabieg in vitro jest „mało wydajny”. Na 100 zapłodnionych jaj stadium blastocysty osiąga mniej niż 50, 25 zagnieżdża się w macicy, a tylko 13 rozwija się dłużej niż 3 miesiące. Są jednak specjaliści, jak np. brytyjski lekarz prof. Robert Winston, którzy studzą nasze nadzieje, twierdząc, że skuteczność tych zabiegów sięga zaledwie 1%. Nie z każdego zapłodnionego jaja powstaje zarodek, nie z każdego zarodka uzyskuje się ciążę i nie każda ciąża kończy się narodzinami dziecka. Skuteczność zabiegu zależy od jakości materiału pozyskanego od kobiet. W lepszym stanie jest ten, który zostanie pobrany najpóźniej przed 35. rokiem życia. Szanse zarówno na zapłodnienie naturalne jak i in vitro spadają wraz z wiekiem kobiety, a najniższe są po 40. roku życia. I nie zmienią tego ochy i achy nad pojedynczymi przypadkami udanych ciąż u „bardzo dojrzałych rodzicielek”.
Posłuchajmy specjalisty: in vitro, czyli wielka ściema?
Jeśli natura postawiła rodzicom bariery, nie powinniśmy ich łamać – twierdzi prof. Cebrat (Zakład Genomiki U. Wrocławskiego). In vitro nie jest metodą leczenia. Jej skuteczność jest symboliczna i jest ona ułomną zabawą w Boga – dodaje bioetyk dr hab. Błażej Kmieciak.
Czego nie wiemy o zapłodnieniu? Choćby tego, czym kieruje się komórka jajowa, „wybierając” plemniki. Podobno najszybszy i najsprytniejszy plemnik „dopada bierną partnerkę”. Owszem, one ją wyczuwają i podążają w jej kierunku. Ale to jest tylko pierwszy etap wyścigu i selekcji. Wydaje się bowiem, że to ostatecznie komórka jajowa, w nieznany nam sposób, dokonuje wyboru.
W przypadku in vitro niby to samo dzieje się w szkle. Dlaczego niby? Bo komórka jajowa nie ma z czego wybierać, jeśli na technikę zdecyduje się mężczyzna z oligospermią powodującą bezpłodność. Z badań wynika, że aby „dobrze wybrać”, trzeba co najmniej 10 mln plemników w ejakulacie. Tymczasem w wersji ICSI nie ma żadnego wyboru, bo to lekarz wskazuje, który plemnik dostąpi „zaszczytu” (patrz dalej).
Ale to tylko początek złych wieści! Jeśli cały proces poczęcia przeniesiemy w warunki sztuczne, to wszystko zaczyna inaczej działać. Najpierw kobiecie podaje się ogromne dawki hormonów, by wywołać dojrzewanie wielu jajeczek równocześnie (cykle menstruacyjne z 2-3 lat ściskamy nagle do jednego). Stymulacja hormonalna i pobieranie komórek bardzo obciąża jej zdrowie (wolno ją temu poddać tylko kilka razy w życiu)
W jakich warunkach dojrzewają wtedy komórki jajowe? Najnowsze badania wskazują, że ich informacja genetyczna może zostać znacznie zaburzona. Chodzi m.in. o tzw. piętnowanie rodzicielskie (zjawisko epigenetyczne) – swoiste znakowanie informacji pochodzącej od każdego rodziców. Jeśli pamięć o pochodzeniu zostanie zaburzona, mogą pojawić się poważne wady genetyczne. Szacuje się, że w in vitro wadliwe piętnowanie zdarza się około dziesięciokrotnie częściej niż przy naturalnym poczęciu. Wykazano to w przypadku chorób będących jego skutkiem – zespołu Beckwitha i Wiedemanna oraz Russela i Silvera.
Zapłodnienie i pierwsze podziały zarodka na sztucznym podłożu wielokrotnie wzmagają ryzyko defektów. Ciężkie wrodzone wady serca stwierdza się u takich dzieci 2,1x, rozszczepienie wargi 2,4x, zaś zrośnięcie przełyku 4,5x częściej niż u poczętych naturalnie. Dzieci z in vitro 4-5x częściej chorują też na nowotwory, np. wątroby czy oka. Wszystko to dotyczy ciąż pojedynczych, bo w mnogich, których częstość w in vitro jest 20-krotnie większa niż w poczęciu naturalnym, sytuacja przedstawia się o wiele gorzej. Technika odblokowuje to, co blokuje natura!!!
Natura, zanim rozpocznie „produkcję” gamet, sprawdza prawidłowość ułożenia genów. Gdy wykryje wady, mówi: STOP! A my takie przypadki kwalifikujemy do… in vitro. Bezpłodność dotyczy kilku procent populacji. A więc po in vitro musi rodzić się więcej dzieci z wadami. I my tę częstość zmutowanych genów zwiększamy, a jakość populacji nieustannie spada. Narażamy życie całej populacji. Wyniki symulacji są przerażające: technika ta, zwiększając częstość mutacji, może wręcz doprowadzić do zagłady całej populacji, nawet jeśli stosuje się ją jedynie u 1-2% osobników. Załóżmy, że z in vitro rodzi się kobieta z wieloma defektami recesywnymi, których nie widać. Jej partner jest poczęty naturalnie, ale też ma wadliwe geny, bo każdy z nas ma ich kilka. Ryzyko pojawienia się homozygoty recesywnej (co oznacza chorobę) jest wysokie, a rosnąca częstość mutacji prowadzi w końcu do osiągnięcia wartości krytycznej.
Wniosek? Niektórzy po prostu nie powinni mieć dzieci. Jeśli natura postawiła takie bariery, nie powinniśmy ich łamać. Nasza wiedza ciągle jest skromna i nie jesteśmy w stanie przewidzieć skutków zmian w naturalnych regułach gry. Wydaje się, że naturalne populacje niekiedy balansują blisko warunków krytycznych i jeśli choć odrobinę zwiększymy częstość mutacji w genach, nawet te olbrzymie giną. A w przypadku tej techniki ryzyko zwiększamy dziesięciokrotnie.
Dodajmy, że dla niepłodnej pary in vitro to nadzieja, dla wielu „altruistycznych zwolenników” – intratny i potężny biznes (obroty szacuje się na setki mld dolarów rocznie).
Oceniając cały system, uważam, że jest niegodziwy i karygodny. Rodziców i społeczeństwo trzeba informować o tym, że in vitro zwiększa ryzyko urodzenia dziecka z wadą genetyczną. I to nie o jeden, ale o wiele procent. Mówimy o tysiącach chorych dzieci więcej – podsumowuje Prof. Cebrat. I w chwili obecnej o efektach nadal wiemy naprawdę niewiele. Identycznie wypowiada się w tej kwestii Prof. dr hab. Andrzej Kochański, genetyk i wybitny specjalista genetyki klinicznej i laboratoryjnej.
To może jeszcze coś takiego…
W końcowym etapie oo- i spermatogenezy (powstawania gamet) tzw. imprinting genomu reguluje aktywność określonych grup genów, które ukształtują charakter dziecka, jakie ma zostać poczęte. Wydarzenia w życiu rodziców w tym momencie mają ogromny wpływ na umysł i ciało dziecka. Duże znaczenie ma to, czy jesteśmy poczęci w pośpiechu, miłości czy nienawiści i czy matka pragnie zajść w ciążę. Badania wykazują, że dziecko w łonie matki jest na stałe podłączone do każdej czynności, myśli i uczucia matki. Od momentu poczęcia mózg płodu kształtują różne doświadczenia, kładąc podwaliny pod osobowość, temperament i moc umysłu. Zniekształcenie plastyczności epigenetycznej w tym okresie i po urodzeniu może prowadzić na starość do wielu chronicznych chorób. źródło: Bruce Lipton (Biologia przekonań). Czy kogokolwiek z wymądrzających się dziś koalicyjnych „fachowców od rozmnażania” to interesuje? Czy oni w ogóle cokolwiek rozumieją? Czy zabierający głos lekarze (np. Arłukowicz) wiedzą, co to jest epigenetyka, bo spermatogenezę może jeszcze kojarzą ze szkoły średniej…
pozdrawiam
p.s. Mam nadzieję, że nie starczy u nas kasy, by in vitro prowadzić metodą proponowaną przez firmę GENEPEEKS. Otóż opracowała ona program pozwalający na symulację genomu (zestaw genów) „planowanego” dziecka. Oczywiście wymaga to „selekcji” gamet męskich, po której zapada „wyrok”. Ustala się, który konkretny plemnik ma wniknąć do jaja. Jest to wspomniane już ICSI (Intracytoplasmic Sperm Injection) – docytoplazmatyczna iniekcja plemnika. A więc zapłodnienie in vitro tą „nowoczesną” metodą polega na wprowadzeniu wyselekcjonowanego wcześniej plemnika bezpośrednio do komórki jajowej pacjentki. Powiedzieć, że to czarny humor, to jakby nic nie powiedzieć! Będziemy do tematu wracać.

Dodaj komentarz