Napisałem już grubo ponad dwieście notek. O różnych rzeczach, choć głównie o tych, które były przedmiotem moich wieloletnich wykładów dla studentów różnych specjalności. Nie ukrywam, że – poza ornitologią, która jest moją pasją – najbardziej lubię genetykę. Dlaczego? Bo to dyscyplina dla bystrzaków, szczególnie wtedy, gdy chodzi o zasady dziedziczenia. A te są ściśle związane z…przypadkiem, czyli prawdopodobieństwem. Stąd już blisko do matematyki, którą też bardzo lubię. Oczywiście dzisiejsza genetyka to przede wszystkim molekuły i niewyobrażalne liczby. To świat bilionów komórek, z których każda ma setki tysięcy możliwości wykorzystania informacji zapisanej w DNA, co w sumie daje niezrozumiałą dla nas wszystkich liczbę kombinacji. Wszystko to, o dziwo!, funkcjonuje wręcz perfekcyjnie, nawet wtedy, gdy, jako organizm, mamy do czynienia z pewnymi kłopotami. Powiem krótko: zrozumienie tego fenomenu jest poza zasięgiem naszych możliwości! Albo jeszcze inaczej: to będzie dla nas po wsze czasy tajemnicą! Twierdzę to z pełnym przekonaniem jako ktoś, kto spędził tysiące godzin nad fenomenem dziedziczenia i funkcjonowania organizmu.
Ale są tacy, który „wiedzą lepiej”! Więc może zacznijmy od początku…
Pierwsze próby wykorzystania zdobyczy genetyki były proste. Można rzec, przebiegały „po bożemu”. Nowe rasy, wydajniejsze procesy, baterie jako narzędzie…Wiedzieliśmy, że selekcja daje efekty, choć niekiedy czekaliśmy na nie latami…W końcu nastąpił rozkwit biochemii i genetyki molekularnej. Nowe metody, nowe możliwości…czas fantastycznych odkryć. Noble dla genetyków sypały się jak z rękawa. Poznaliśmy zasady dziedziczenia i molekularny kod życia. Ale jedyne co mogliśmy technicznie ogarnąć, to doświadczenia na drobnoustrojach. Bakterie, wirusy i , okazjonalnie, niektóre grzyby, np. Neurospora crassa (taki fajny workowiec). Potem mieliśmy pewien zastój, aż w końcu potężne przedsięwzięcie – HUGO (projekt poznania ludzkiego genomu). Porwaliśmy się na rozszyfrowanie DNA człowieka, licząc na ostateczne rozwiązanie najbardziej tajemniczych zagadek naszego życia. Trwało to dość długo, bo kilkanaście lat. I co? I nic, klapa! Uświadomiliśmy sobie, że przed nami jest ściana, przy której słynny mur chiński to tylko płot między Pawlakami i Kargulami walący się za każdym razem, kiedy skłóceni sąsiedzi „dokonują resetu” przyjaźni.
Zrozumieliśmy, że nie rozumiemy…niczego. No bo jak sobie wytłumaczyć, że mamy tyle genów, co zwykłe robactwo? Na dodatek kolejne badania uświadomiły nam, że „geny to nie wszystko”! Jak przysłowiowe pieniądze w filmie z Markiem Kondratem w roli głównej https://www.filmweb.pl/film/Pieni%C4%85dze+to+nie+wszystko-2001-1168. A więc co? Właśnie. Pojawiła się biologia systemowa: genomika, transkryptomika, proteomika, metabolomika, epigenetyka…Świat stworzony przez Boga nie jest taki prosty, jak to wygląda z perspektywy „badaczy” skupionych w laboratoriach nad kilkudziesięcioma genami wirusa czy bakterii. Wielu zrozumiało, wielu się nie poddało. Dla tych ostatnich pojawiła się nowa nadzieja: technika edycji genów crispr-cas9. Zachwytom nie było końca, jak z każdą ciekawostką. I to wlało w serca demiurgów genetyki nowe nadzieje. Postanowili jeszcze raz zaszaleć.
Nie bacząc, że wieloletnie badania nad genetyką drobnoustrojów przyniosły dość skromne rezultaty i że terapia genowa (a to już człowiek) to jedno długie pasmo niepowodzeń, zaczęli coś, co wydaje się być jednym z najbardziej perfidnych pomysłów Szatana. Techniki, które nadal zawodzą w przypadku drobnoustrojów, postanowiono zastosować u eukariontów. I to nie u roślin czy zwierząt, ale wprost u człowieka. To jest największa pomyłka w historii ludzkości! Nie mieliśmy żadnych przesłanek, by to zrobić. Ale dziś pieniądze…(sorry, Panie Machulski!) to wszystko!
Kompletnie nieudana próba wykorzystania zdobyczy genetyki w immunologii i ochronie zdrowia (szczepionki na cowida) to nie jest klapa, lecz dramat ludzkości. Po pierwsze: nie znamy do końca mechanizmów odporności, po drugie: nie jesteśmy w stanie kontrolować procesów na poziomie molekularnym. Komu to przeszkadzało? Na pewno nie pazernym na pieniądze szefom big farmy? Kto im pomógł zarobić kasę? Ja zwykle „oświecona” owczarnia prowadzona przez niedouczonych lekarzy i kompletnych laików, czyli dziennikarzy! To, co ledwo udawało się z prostymi bakteriami, miało się udać z ludźmi? Ilu w to uwierzyło? Przecież nawet dość przeciętny biolog (bo lekarz niekoniecznie; wiem, co oni wiedzą o genetyce) powinien mieć świadomość problemu i wynikających z tego trudności. Ktoś zaprotestował? „Sukces” (powtarzam: sukces, bo tak orzekł komitet noblowski!) rozzuchwalił zbrodniarzy (to nie pomyłka!). Teraz będą stosować technikę mmRNA u zwierząt i w żywności, którą masz spożyć Ty, i Ty, hej Ty tam – Ty też. Fajne, co? Eeee, fajne dopiero przed nami! Otóż ci szarlatani chcą zastosować tę prymitywną (to kulturalne określenie!) technikę w terapii nowotworów. Jestem przerażony! Bo nad problemem nowotworzenia także siedziałem latami (też to wykładałem; zajrzyjcie do notek o raku, jeszcze do tematu będę wracał). Zaręczam, to jest stokroć gorsze niż szczepionka na kowida. I – uwaga – będą nad tym czuwać Turcy…z BioNTechu wspomagani przez Pfizera (szefem firmy jest…żydowski weterynarz!). Nóż się w kieszeni otwiera! Ale o tym, i nie tylko, w następnej notce…
pozdrawiam
p.s. po raz pierwszy mam prośbę, prześlijcie to innym

Dodaj komentarz