Stołówka świętego Franciszka

Święty Franciszek z Asyżu urodził się w 1181 r. w bogatej, kupieckiej rodzinie. Żył w dostatku, ale jako 24-latek miał wizję, w której usłyszał głos Boga. Wyrzekł się bogactwa i rozdał swoje dobra ubogim. Zaczął pomagał biednym i potrzebującym. Jednak przejawiał troskę nie tylko o drugiego człowieka, lecz także otaczający go świat. Uczył ludzi przyjaznego i pełnego szacunku podejścia do roślin i zwierząt.

Franciszek uznawał, że skoro Bóg stworzył wszystkie istoty, to są one naszymi braćmi, równymi sobie i mającymi takie samo prawo do życia na ziemi, jak człowiek. Pochylał się nawet nad „robaczkami”, które podnosił z ziemi, by ich nie rozdeptano. Nic dziwnego, że właśnie on został patronem zwierząt, a na swojego opiekuna wybrali go również ekologowie. Jego postawa wobec bliźniego, zwierząt i natury jest godna naśladowania. W dzisiejszych czasach bardzo często brakuje nam empatii, więc warto nauczyć się jej na nowo.

W tym momencie mogłyby się pojawić mniej lub bardziej uczone dysputy na temat naszych relacji ze światem zwierząt, ale darujmy to sobie. Powiem tylko jedno, by zbliżyć ewentualne zwaśnione strony. Dziś nasze związki z przyrodą są tak zawiłe i pełne sprzeczności, że kierujmy się tym hasłem: „zwierzątka”, a więc i ptaszki, są naszymi mniejszymi braćmi. Nie bądźmy mądrzejsi od św. Franciszka. Zresztą Einstein też w kółko powtarzał: najważniejsza jest MIŁOŚĆ! A cała reszta to, pardonnez-moi, bzdety! Noooo! Ulżyło mi.

Widok z okna kuchennego: początek sezonu

Od bardzo dawna dokarmiam ptaki w mojej ukochanej rodzinnej wsi. Na początku była to symboliczna słoninka czy garść ziarna. A swoją drogą, kilkadziesiąt lat temu ptaki w zimie miały o niebo lepiej, gdyż na prawdziwym gospodarskim podwórku mogły bezpłatnie zajrzeć co najmniej do kilku „punktów gastronomicznych”. A to koryta dla kur, kaczek i gęsi, a to miska z resztkami żarcia dla psa, a to dróżka między stodołą a oborą z samymi smakołykami, a to okolice gołębnika czy rozkopanej sterty lub kopca…

Potem to wszystko padło, wraz z „postępem” cywilizacyjnym (powiedzcie to trznadlom, wróblom – ach jak one kochały tzw. zagaty – i dzierlatkom!).

Trzeba było budować nowe bary i restauracje. I tak to wyglądało u mnie. Od ponad 20 lat corocznie w zimie, na honorowym miejscu w podwórzu, stoi karmnik. A obok niego wiszą i kawałki słoniny, i całe płaty tzw. błony, i foremki z zastygłym smalcem, w którym wcześniej zatapiam ziarna słonecznika i konopi, że o lnie nie wspomnę. Jednocześnie trzeba było rozszerzać menu, bo klientów przybywało, a nie wszyscy chcieli huśtać się na dyndających sznurkach, choć czekały tam na nich prawdziwe frykasy. Generalnie chodzi o ziarnojady, dla których naturalnym sposobem spożywania posiłku jest „zbieranie resztek z pańskiego stołu”, czyli wprost z ziemi lub śniegu. No i tak doczekałem się licznego grona konsumentów, którzy łaskawie korzystali  z oferty, a jedyną zapłatą dla mnie i moich gości był wspaniały widok kilkudziesięciu-stu kilkudziesięciu ptaków z ochotą spożywających oferowane im dania. Niezapomniane wrażenia!!!

Może kilka szczegółów. Prowadzę skrupulatne notatki od wielu lat. Mój karmnik w zimie odwiedziło do tej pory 25 gatunków, nie licząc nornicy rudej, psów i kotów. I, uwaga, nie było wśród nich kawki, gawrona, sroki i gołębi domowych. Przyznacie, że trochę tego jest. Przecież każdy z nas kojarzy sobie dokarmianie zwykle z sikorkami, wróblami i gołębiami.

Jakie i ile zapytacie? Sikor w sumie cztery: bogatka, modraszka, czarnogłówka i sikora uboga. Dwa dzięcioły – duży i średni, kowalik (kiedyś napiszę o nim oddzielną notkę), sójka – największy żarłok (o tyle istotne, że niekiedy pojawiało się jednocześnie 7 ptaków i półkilogramowa porcja słoniny znikała w 10 minut ). Poza tym bardzo liczna grupa łuszczaków. Przede wszystkim mazurek – najliczniejszy konsument, w odróżnieniu od wróbla (nagminnie mylone), który jest u mnie na wsi gatunkiem rzadkim. A potem dzwoniec oraz trznadel, czyż, grubodziób i zięba. W miarę regularnie zagląda sierpówka. Wyjątkowo pojawiają się jer, rudzik, kwiczoł, szpak, pełzacze, kos i strzyżyk. A już extra gościem była pokrzywnica. No i żandarm, bezwzględny egzekutor – krogulec. Były lata, że tępił innych zwiedzających wręcz bezpardonowo. Ataki na ofiary obserwowałem nader często, znajdowałem także ślady tragedii (tzw. oskuby), które potwierdzały jego udane polowania.

Być może zaglądali także inni goście, ale mnie przy tym nie było. Od ponad 10 lat, po śmierci mojej Mamy, nikt tam nie mieszka na stałe. Polegam wtedy na życzliwości moich wspaniałych sąsiadów – Eli i Krzysia, a sam staram się dojeżdżać w miarę regularnie, by skrzydlatym bywalcom stołówki niczego nie zabrakło.

pozdrawiam

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑