Wiosna dla ornitologa to czas szczególny. Wszystkie ważne obserwacje pochodzą bowiem w większości z sezonu lęgowego. Tak więc w okresie kwiecień-czerwiec praktycznie codziennie przebywam od wschodu Słońca, niekiedy i w nocy, w terenie. A na inne rzeczy po prostu brakuje czasu. Tak jest i tym razem. I niech tak już zostanie do końca. Jak można bowiem przegapić ptasie granie??? O swej fascynacji śpiewem ptaków już pisałem: https://lornetkawsieci.com/2023/06/07/moje-mlodziencze-zmagania-ze-spiewem-ptakow-ktory-leczy/ i https://lornetkawsieci.com/2023/06/18/moje-dojrzale-zmagania-ze-spiewem-ptakow-ktory/. Dziś jeszcze kilka refleksji…
Jak zaczęła się moja przygoda z ptakami? Jest to już zamierzchła historia, z początku lat 1970. Ale doskonale ją pamiętam. Wszystko zaczęło się od dość przypadkowego natknięcia się w bibliotece na dwutomową pozycję „Głos Przyrody”, książkę podzieloną na części odpowiadające fenologicznym porom roku. Zafascynowała mnie! Co prawda najbardziej zapadł mi w pamięci opis „niebieskich żab” (chodzi o samce żaby moczarowej), ale było tam takie „mnóstwo” ciekawostek o ptakach, że już wtedy postanowiłem, co będę robił w swoim życiu. A książkę „upolowałem” potem w antykwariacie i do dzisiaj stoi na półce wśród najważniejszych dla mnie lektur.
Niewiele później dotarłem do „Przewodnika do rozpoznawania ptaków krajowych w warunkach naturalnych” napisanego przez słynnego polskiego ornitologa, ś. p. Prof. Jana Sokołowskiego. Książeczkę przepisałem praktycznie w całości do zeszytu, który mam do dziś. To było w czasach, kiedy słowo „ksero” znane było praktycznie tylko biologom i oznaczało „suchy” (np. rośliny środowisk suchych określamy terminem „kserofity”).
No i zaczęło się! Wrażenia wyniesione z lektury „Głosu Przyrody” nadal tkwią w mej pamięci. Fascynuje mnie ten, tak charakterystyczny dla naszej strefy klimatycznej, dynamizm przyrody, jej wszystkie barwy, odcienie i zapachy. Jest ona piękna o każdej porze: i w maju, i w sierpniu, i w listopadzie. Trzeba tylko chcieć to zobaczyć!
W momencie rozpoczęcia studiów (biologia, UMCS) już całkiem nieźle znałem się na ptakach. Lecz wtedy jeszcze nie myślałem, że tak naprawdę moją pasją staną się skrzydlaci mieszkańcy Lublina.
Systematyczne, zakrojone na szeroką skalę i bardzo szczegółowe badania ptaków miasta rozpocząłem w 1982 r. i od tamtej pory nie wyobrażam sobie żadnej wiosny bez wstawania o świcie i ruszania z lornetką, mapkami i notesem w teren. Dla ornitologa wszystko może i powinno być ciekawe. I takie jest. W pewnym momencie niezwykle intrygujący staje się dynamizm zmian awifauny badanych terenów w kolejnych latach.
Lecz dla mnie najważniejszy w tym wszystkim jest urzekający śpiew ptaków. Przyznaję, że przede wszystkim dlatego tak naprawdę zajmuję się awifauną. Ten fenomen zachwyca mnie nieustannie. I corocznie czekam na kolejnych muzyków przyłączających się do wiosennej orkiestry, bo piękny jest nawet przeszywający świst jerzyków krążących w upalne popołudnie nad dachami spalonych słońcem kamienic! Z ptasim koncertem jest podobnie jak ze słuchaniem utworów muzycznych. Jestem miłośnikiem muzyki i mam wiele ulubionych utworów. Lecz nie potrafię wskazać tego najwspanialszego, najchętniej słuchanego. Bo to zależy od nastroju, sytuacji…
A sama cykliczność zjawisk przyrodniczych, z którą mamy do czynienia w naszej strefie klimatycznej, to prawdziwy dar Niebios. Ta rytmika widziana właśnie w zmianach aktywności głosowej naszych ptaków jest zachwycająca.
W końcu lutego i na początku marca wyłapujemy pierwsze oznaki nadciągającej wiosny. Z prawdziwą przyjemnością słucham wtedy zarówno podniebnych treli skowronka, jak i prostych zwrotek bogatki, modraszki czy trznadla. A gdzieś w oddali słyszę skoczne zawołanie pełzacza ogrodowego, gwizdy kowalika czy charakterystyczny śpiew dzwońca. W tym samym czasie do akcji wkraczają dzięcioły, zaś pod koniec marca włączają się do koncertu zięba, kopciuszek i pierwiosnek. A potem? W kwietniu pojawia się wirtuozowskie trio: rudzik, śpiewak i kos. Prawdziwi mistrzowie! Kto nie słuchał o zmroku ich koncertu, ten wiele stracił. Wkrótce dołączają kulczyk, pleszka, kapturka, piecuszek, piegża, a nieco później kukułka. No i w końcu przybywa sam MAESTRO: słowik, ale słowik szary (bo jego kuzyn, s. rdzawy jest tylko „rzemieślnikiem”). Kwintesencja piękna, wzorzec ptasiej pieśni! Najlepiej słucha się jego koncertu z pewnej odległości. Wtedy dopiero robi wrażenie!
W maju grają już wszyscy, z wilgą, cierniówką, łozówką, pokrzewką ogrodową i zaganiaczem. Na terenach podmokłych pierwsze skrzypce grają trzciniak i rokitniczka dzielnie wspomagane przez brzęczkę, strumieniówkę i potrzosa. Gdy nad głowami usłyszymy jerzyki, możemy uznać, że orkiestra gra w komplecie. I trwa to przez cały czerwiec. Oczywiście w tle nieustannie słyszymy wszechobecne gruchanie grzywaczy i sierpówek, krakanie gawronów oraz wrzaski kwiczołów, srok i kawek. Trudno to ocenić z muzycznego punktu widzenia, ale jeśli ktoś jest uważnym obserwatorem z pewnością będzie miał szczęście usłyszeć, jak delikatne dźwięki potrafi wydawać choćby sroka.
Oczywiście w tym koncercie wychwycimy wiele innych głosów… Trzeba tylko dobrze nadstawiać ucha. Bo w każdej chwili może nam się zdarzyć coś naprawdę ekstra. Zupełnie niedawno w Lublinie słyszałem śpiewającego podróżniczka i wójcika. Coraz częstsza staje się u nas zaroślówka, którą można obserwować nawet wśród zieleni osiedlowej.
No i rozpoznawanie głosów (bo chodzi nie tylko o śpiew) bardzo ułatwia prowadzenie badań. Spróbujcie wypatrzyć w zielsku łozówkę czy w koronach drzew grubodzioba, to przyznacie mi rację.

Dodaj komentarz